Internet chodzi, jako tako... Ale na pewno nie tak, jak powinien.
Święta minęły bardzo miło, ale wczoraj obudziłam się chora, niestety. Pewnie ze zmęczenia mnie tak rozłożyło, bo cały wolny czas poza uczestniczeniem w imprezach świątecznych poświęcaliśmy na dokarmianie, kroplówkowanie, podawanie leków itp Antoniemu i Wojtusiowi. Antoś w tej chwili jest już w lepszej formie, ale Wojtuś... No kiepski. Takiego kk to ja w życiu nie widziałam. Na dodatek jakieś rzyganko się przyplątało, i sporo kotów nie bardzo się przez to czuje. Choć wydaje się, że idzie ku lepszemu.
Mieliśmy teraz kastrować Puchatka i Wojtusia, ale musi to zostać odłożone w czasie.
Niewidoma tri Tania je suche i mokre, zaczęła załatwiać się do kuwety, bawi się i zapalczywie kopie w kuwecie. Zechciała też przejść się po podłodze, bo przedtem nie miała siły, a teraz bardzo się aktywna zrobiła. No i się okazało, że coś nie tak z prawą tylną nóżką. Trzeba będzie jej zrobić rtg. No biedusia z niej straszna, ale bardzo dzielna.
A zapomniałam napisać, że dostałam sporo życzeń od moich byłych tymczasów, wszystkie piękne, ale najbardziej mnie wzruszyły te od Mikołaja vel Misia Kuleczki (ah, ten słodki pyszczek szelmy!) i Joachima...
Dziś się bardzo cieszę. Właściwie to już wczoraj się cieszyłam. Wojtuś zaczął jeść i mruczeć... Antoś też zaczął porządnie jeść. Ale jak Wojtuś wybiegł z pokoju, w którym chorował, z fałdką skórną powiewającą pod brzuszkiem (brzuszek podczas choroby zniknął...), to radość była wielka. No i Tania, ten mały zbój! Zbój była dziś na dole, poznała koty, poznała Zochę, zaanektowała tunel, niczego się nie bała i zachowywała, jakby mieszkała u nas od zawsze. Jest przesłodka.
Dziękuję za kciuki i wszystko, wracam do łoża z kolejnym kryminałem.
Całe szczęście, że nie mieliśmy w planie jakichś większych baletów na jutro, bo nie dałabym rady... Plany podstawowe na sylwestra to była kastracja Wojtusia i Puchatka...
No, a teraz leźę sobie w łóżku z laptopem, książką, Kiwusią, Milusią, Benią, Pucusiem, Alą, Lukrecją i bardzo nam miło. Obok w fotelu Lucek z Edusiem, na jednym parapecie Maciek, na drugim Srebek, pod oknem Eleli, w poduchach Tymek, a na szafce z książkami Lili. Reszta se gdzieś jest.
Dzięki. Sylwester zapowiada się ciekawie, kaszlę tak, że sama z sobą nie mogę wytrzymać. Chyba jest gorzej niż kilka dni temu. Na szyi mam okład z kapusty , bo Tomek gotuje bigos i mi wmawia, że kapusta - liść - wyciąga kaszel. Nasze kochane autko znowu się zrąbało i Tomek spędza sporo czasu w garażu.
Na koniec roku chciałam napisać pochwalny tekst o tzw smarkociągu. Nie wiem, jak to się fachowo nazywa, jest to urządzenie dla małych dzieci. które się same nie potrafią wysmarkać. Bardzo nam pomogło i nadal pomaga przy chorobie Antosia i Wojtusia, ale muszę zaznaczyć, że ja osobiście tego smarkociągu nie potrafiłabym obsłużyć, bo niezmiernie mnie obrzydza. To Tomek jest dzielnym smarkowym na posterunku.
Starożytni rzymscy lekarze leczyli kapustą choroby płuc, wątroby, stawów, wrzody, choroby wrzodowe żołądka i dwunastnicy, obstrukcje, oraz bezsenność. Rzymski lekarz Markus Katon z pochlebstwem wyraża się o właściwościach zdrowotnych i leczniczych kapusty oraz całą listę chorób które wyleczyć przy pomocy tego niezwykłego pokarmu. "Jeśli kapusta mu nie pomoże, należy go zabić"... Taki wypowiedziano werdykt w stosunku do niewolnika, bowiem właściwości lecznicze kapusty uważane były jako "Najbardziej sprzyjające zdrowiu, nie pozwalające na powstanie w organizmie niczego szkodliwego". Katon stwierdza: "...jeśli tli się u ciebie jakaś choroba, kapusta wyleczy wszystko - ona wypędzi bóle z głowy i z oczu, i całkiem wyleczy ciebie..."http://magicsport.pl/news/zdrowie/leczn ... ,N201.html
Sok z kapusty kiszonej wzmacnia odporność dostarczając organizmowi cennych substancji, ale również łagodzi kaszel, pobudza soki trawienne i wzmaga apetyt. Dzięki znacznej ilości witamin z grupy B wykazuje właściwości dotleniające, a także niweluje szkodliwe działanie alkoholu.
Z frontu kapuścianego - kaszlę już tylko co minutę...
Przypomniało mi się coś śmiesznego, jak to kilka lat temu w Sylwestra jechaliśmy do weta z Yasminką, ale może nie będę pisać czemu... Rany.
Rok temu do domu pojechał Joachim. To była niezwykła, cudowna adopcja. Mam jego świeżą fotkę, wstawię przy okazji. Joaś wygląda świetnie. A maila dostałam wzruszającego, bardzo.
Wojtuś znowu jest mruczącą maszynką do jedzenia mokrej karmy i kurczaka, i znowu wygląda jak chihuahua. Bo wreszcie doszliśmy do tego, jakiego pieska nam przypomina.