Kochani Moi.
Do wczorajszego wieczora późnego miałam tzw. histerię żwirkową, która dopada mnie w okresie świątecznym po tym, jak swego czasu Krakvet zamiast sześciu worów żwiru dosłał mi tuż przed Wigilią jeden [każąc płacić przy odbiorze za sześć

]. Miałam do wyboru - nie płacić i zwrócić przesyłkę, albo też - zapłacić za jeden jak za sześć i liczyć, że uda mi się dostać resztę [ale dopiero po świętach]. Zaryzykowałam. Potem odzyskałam te pozostałe pięć, no ale po świętach, więc na czas świąt musiałam sobie dowieźć zapas żwiru na plecach.
Od tamtej pory na hasło: 'święta' dostaję amoku i gromadzę żwir.
Byłam tydzień temu po pelet, upewniałam się sto razy, czy dziś panowie na składzie też pracują, umówiłam się z Maćkiem na jazdę i tachanie worów. Wczoraj wieczorem zeszłam do piwnicy, bo skończył się żwir w domu.
A w piwnicy...
Leży sobie w ładnym stosiku jeszcze ... siedem worów.
Z tej radochy pospałam dziś dłużej i zadzwoniłam do Maćka, że nigdzie nie jedziemy.
Za oknem śnieg udaje, że pada. Może się jeszcze rozkręci... chociaż mam ambiwalentne odczucia w tej materii. No, zobaczymy.
Nie mam szczególnego sentymentu do świąt. Ale wszyscy [no prawie] robią się wówczas okazyjnie mili, więc i mnie się udziela. Poza tym, mam zaproszenie na ciasto domowe i inne takie okazyjne atrakcje, więc nie będę zrzędzić.
No i dziecko przyjechało na te kilka dni, więc humor mi dopisuje.
Wszystkim zaglądającym - Wesołych Świąt zatem.
