Patrzę, a na środku chodnika leży zwinięty w kulkę czarny, duży pies.
Przechodząca obok babka powiedziała, że leży już tak od paru dni

Podeszłam do pieska, nie jest agresywny,pogłaskałam go po głowie, z której
zwisało parę dredów. Pies się ożywił, wstał, zobaczyłam jego zapadnięte boki
i serce mi mało nie pękło.
Poleciałam do domu, odkroiłam kawał przygotowanego na święta mięcha,
nalałam ciepłej wody do miseczki i zaniosłam psu.
Wchłonął to w oka mgnieniu.
I co było do przewidzenia poszedł za mną do klatki.

Wzięcie go do domu nie wchodzi w rachubę. Nie miałby kto z nim wychodzić
bo mam 24-ro godzinne dyżury w szpitalu. Dziś tez siedzę od 13 do 13 jutro.
Poleciałam jeszcze do sklepu i kupiłam mu dwie puszki + chrupki i na szczęście
spotkałam sąsiada z klatki obok, który sam ma / miał (?) psa , który wziął
ode mnie to jedzenie, poszedł z tyłu domu i dał mu to żarcie.
Gdy pies zajął się jedzeniem mogłam iść do pracy bez obawy, że bedzie szedł za mną.
Jutro wracam o 13, i jak zobaczę go zwiniętego w kłębek na chodniku to serce mi pęknie.
Co zrobić??
