Kochane moje, przypomnę historię mojej ukochanej Ogryni.
Ogrynia urodziła się i żyła w ogrodzie na rogu ulicy Narbutta i Wiśniowej. W Warszawie.
Od 2008 roku karmieniem kotów zajęłam się ja. Bo pani która tam mieszkała i zajmowała się kotami musiała się wyprowadzić. Z Ogrynią jednak połączyła mnie więź magiczna. Kiedyś gdy wyjeżdżałam z garażu usiadła na ogromnym pojemniku na śmiecie i zaczęła mi pozować jak do zdjęć. Wyjęłam komórkę i zrobiłam kilka. Przez kilka kolejnych dni sytuacja się powtarzała, ona pozowała, ja fotografowałam i gadałam do niej i gadałam, gadałam. Zawsze też miałam dla niej jakiś mały prezencik (w postaci smakołyków). Od tamtej pory zaczęła się nasza wielka przyjaźń. Musiałam ją czasem prosić, żeby za mną nie szła np. do sklepu.
Gdy koty zostały wyrzucone z ogrodu, zaczęły być dręczone przez miejscową hołotę. Porozchodziły się po okolicy, pozostały tylko trzy przyjaciółki, z których jedna, najmłodsza umarła w sierpniu. Wtedy, bo było to już możliwe, zapadła decyzja, że ostatnie dwie pozostałe z całego stada koteczki trafią do mojego domu.
Nastał dzień 7 października, przyjechała delfinka, mimo, że namawiałam ją na odłożenie akcji, bo ona się źle czuła, delfinka zdecydowała, że nie ma na co czekać, los kotek jest dramatyczny, więc złapałyśmy Ogrynię. Brutalnie - w podbierak. Pojechała do delfinki do kociego szpitala w piwnicy jej domu. 8 października rano, złapałyśmy podobnie brutalnie Babunię. Gdy delfinka dojechała do siebie, okazało się, że Ogrynia stamtąd uciekła przez źle zabezpieczone okno piwniczne. Delfinka nie zamknęła jej niestety w klatce, tylko wypuściła luzem. Rzecz miała miejsce przy ulicy Sędziowskiej. (Puszatku, to nie jest długa ulica.)
Babunia od 22 października jest u mnie w domu. Smutna, siedzi w oknie, dużo z nią rozmawiam i obiecuję, że odnajdę Ogrynię.
Wynosić jej na ulicę już nie będę, była wynoszona gdy jeszcze w początkowym okresie pomagała mi w poszukiwaniach delfinka. To było wzruszające, gdy ja wołałam "Ogryniaaaaaaa", a Babunia wtedy miauczała i też ją wołała. Nie narażę jej teraz znowu na łapanie, ładowanie do transportera i wynoszenie na ulicę. Ta kocina już za wiele przeżyła. Od 8 października do 22 października siedziała w klatce w piwnicy, najpierw kompletnie ciemnej, potem z małą żaróweczką, w półmroku. Była wynoszona i wożona samochodem na poszukiwania Ogryni.
Nie miałabym chyba serca, gdybym ją miała narażać znowu na stres.
Straszna też była dla niej wizyta u weterynarza, pobieranie krwi. Byłyśmy tam razem z delfinką, Babunia była w podbieraku, trzymałyśmy ją i delfinka i ja, a lekarz i tak miał trudności z dobraniem się do niej.
Od długiego już czasu zostałam jeśli chodzi o poszukiwania sama. Delfinka uważa, że Ogrynia nie żyje, ale w zasadzie tylko ona. Jest jeszcze ktoś kto uważa, że być może nie żyje, ale nie daje 100% pewności, natomiast wszyscy jasnowidze i wróżki twierdzą, że żyje. Ja sercem także czuję, że ona żyje. Szukam jej więc, jutro pojadę wieczorem zobaczyć jak wygląda sytuacja z ogłoszeniami, co zerwane, gdzie trzeba uzupełnić etc.
Na poszukiwania jeżdżę w nocy, bo w zasadzie tylko w nocy mogę to robić, w dzień mam za dużo obowiązków.