Odrobaczanie to już drugie będzie, ale za pierwszym razem pan doktor (jeden z wielu doktorów w naszej uczelnianej lecznicy) dał mu zawiesinę dla szczeniąt, co mogło nie być optymalnym wyborem... Tym razem porządny preparat dla kociąt dostanie. Pogadamy też o szczepieniu. Na razie odradzali, ale już antybiotyków nie bierze, wygląda i czuje się OK, to nie ma co zwlekać. Ja na co dzień na butach różne syfy przynoszę, a już za niecałe 3 tygodnie minikot Kocisza pozna - Kocisz nie jest może jakimś strasznym zagrożeniem mikrobiologicznym, ale nie chcemy ryzykować.
Mama o minikocie już wie. Zauważyła, że puszkę Grau i paczuszki mrożonego Kociszowego żarcia pakuję i to zwróciło jej uwagę. Po co mi to żarcie? A dla takiego małego kotka, którym się opiekujemy (zwróćcie uwagę na liczbę mnogą - że niby nie tylko ja, ale też moja sąsiadka

). Tego bez ogonka? Nie, żabka-bezogonka ma już dom, ale zaraz po niej przynieśli taką małą sierotkę i porzucili... To wzięłam "do segmentu" (to brzmi lepiej niż "wzięłam do siebie i mieszka w moim pokoju"

). I co z tym kotem chcę zrobić? No, na razie to nic nie mogę, bo chory, a to MÓJ PACJENT, więc muszę pilnować leczenia. A potem... No nie wiem, może ktoś go adoptuje, ale może na święta go przywiozę? "O Boże, mamy mieć dwa koty? Szaleństwo..." Ależ mamo, spokojnie, przecież na siłę go nie wciskam. Zobaczymy. Jaki kolor? Taki bury pręgowany. Bardzo ładny, oczka ma zielone. Spokojnie, chłopiec. Maleńki był, mniejszy od Kocisza, naprawdę. I strasznie miły, przytulaśny i mruczący, przecież nie mogłam go zostawić...
Mama nie oszalała może z radości, ale nie umiała ukryć zainteresowania i wcale nie sprzeciwiała się pomysłowi przywiezienia minikota na święta. To można wyjaśnić: mama jest pod urokiem Kocisza i zdaje się, że ten urok także na inne koty sięga. A jakby co, minikot rzuci własne zaklęcie...

Jeszcze kwestia taty pozostaje, ale tata też przepada za Kociszem i raczej nie będzie stawiał zaciekłego oporu. Szczególnie jak chłopaki się polubią. Trzymanie kciuków bardzo wskazane.
