Dzisiaj się rzeczy martwe na mnie zemściły. Kupiłam dużo mięsa celem przerobu na mieszankę dla futer. Sporo im kroję bo one lubią duże kawałki, ale mielę skrzydła i podroby, skóry czy jakieś bardzo twarde włókniste kawałki woła, co by nie piłować nożem przez godzinę.
No i sobie włączyłam moją cudowną maszynkę do mielenia, wrzuciłam pierwszy kawał woła - coś trzasnęło, walnęło, złamał się element łączący spiralę z silnikiem maszynki, sitkiem i nożem... Cudownie po prostu.

Popatrzyłam na pół kilo podrobów, ponad kilogram skrzydeł z kością, górę skór z kurczaka i trafiła mnie tzw. cholera. No, ale cóż. Wyciągnęłam zestaw "młodego rzeźnika" tj. tasak, nożyce do drobiu i tłuczek i jakoś się z tym zmierzyłam. Wszystko pokroiłam, nawet skrzydła wraz z kośćmi na mniejsze cząstki.
Całą tą mękę wynagrodziły mi koty, od razu dostały po porcji nowej mieszanki i wnioskuję, że była najpyszniejsza ze wszystkich jakie jadły

. Dużo gryzienia, jeszcze więcej krwi niż zwykle, to jest to co lubią najbardziej

.
Acha i zainwestowałam dziś również w ostrzałkę do noży - jeśli ktoś szuka, mogę polecić - działa! Zacięłam się 4 razy i w tym dwa w tym samym miejscu, krojąc obślizgłe skóry.

A jak się pięknie krwią zalałam

. Niemniej dla kotów jestem zdolna do poświęceń.
