czy "ratowac" za wszelka cene??

Kocie pogawędki

Moderator: Estraven

Post » Pon gru 05, 2011 10:13 czy "ratowac" za wszelka cene??

Zastanawiam sie, czy my aby czasem - przerosnieci wlasna ambicja - nie wyrzadzamy zwierzakom krzywdy? Czytam czasami o przypadkach chorych (smiertelnie) zwierzat i mysle sobie, ze cos chyba jest nie tak. Ot chocby ostatnia, znana mi sprawa. Kotek, wziety z jednego z warszawskich cmentarzy: dzikus, wystraszny i bardzo, bardzo chory. Zlapany i przyniesiony do mieszkania pelnego innych , nieznanych mu kotow, zapachow i ludzi. Kot zestresowany ponad wszelka watpliwosc, siedzacy za kanapa, nie dajacy sie dotknac, robiacy pod siebie i bardzo cierpiacy. Kot przewegetowal pare dni, cierpial ogromnie, nie jadl... wreszcie dokonal zywota, ponoc w wielkich mekach :roll: :roll: Pytania - a moze jeszcze do weta, moze taka terapia, moze taka?? Moze takie badanie, albo inne? Pytam, kto zaspokaja w ten sposob swoje ambicje?? Czy humanitarne skrocenie - ewidentnego wprost cierpienia tego stworzenia - nie byloby lepszym rozwiazaniem?

Wiem, ze sa to bardzo trudne decyzje, ale moze lepiej czasami dobrze sie zastanowic, zanim uruchomi sie cale forum do pomocy, kupowania lekow, wozenia w te i z powrotem do wetow, na badania, leczenie, wydawanie opinii itd. podczas, gdy stworzenie nie rokuje zadnych nadziei?

alysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 2249
Od: Pt sie 17, 2007 21:56
Lokalizacja: W-wa/Holandia

Post » Pon gru 05, 2011 11:01 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

Alysia, każda taka sytuacja wymaga wyważonych decyzji. Wyczucia, wiedzy, znajomości kocich zachowań.
I za każdym razem odrębnego podejścia do każdego przypadku - tu nie ma schematów jak należy zawsze i pod każdym względem postąpić.

Miałam kota, który 19 lat przeżył jako wolnożyjący. W domu zachowywał się, jakby mieszkał w nim zawsze.
Nie wzięłam do domu kota, który być może był do uratowania ale jego pielęgnacja wymagałaby ciągłego bezpośredniego kontaktu, a kot był dziki - podjęłam decyzję o eutanazji.

Poza tym, jest jeszcze jedno.
Trudno jest realnie ocenić sytuację tylko po samym opisie na forum.
Ostatnio edytowano Śro gru 28, 2011 1:13 przez Agn, łącznie edytowano 1 raz
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882

'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'

Agn

Avatar użytkownika
 
Posty: 22355
Od: Pt paź 21, 2005 14:01
Lokalizacja: Toruń

Post » Pon gru 05, 2011 11:18 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

Jest dokladnie tak jak piszesz. To sa bardzo trudne decyzje. Ja pisze o przypadkach ewidentnych, kiedy nawet weci nie maja watpliwosci: nie rokuja zadnych nadziei. Znam te sytuacje z wlasnego doswiadczenia. Moj kot cierpial bardzo. Byl po operacji. Mial zajete pluca, trudnosci w oddychaniu, totalnie odwitaminizowany. A jednak jezdzilam do weta, prosilam o sterydy, by go jeszcze pare godzin miec dla siebie. Dzisiaj zadaje sobie pytanie: po co? Cierpial kot, cierpialam ja. Z ukochanym kotem pojechalismy (po kolejnym ataku dusznosci) o polnocy do weta. Zostal uspiony. Nic wiecej nie mozna bylo zrobic. Pytanie tylko: dlaczego tak pozno. Dlaczego to stworzenie musialo cierpiec? Tak jak to cmentarne, za kanapa, odchodzace w niewyobrazalnym wprost stresie i cierpieniu?

alysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 2249
Od: Pt sie 17, 2007 21:56
Lokalizacja: W-wa/Holandia

Post » Pon gru 05, 2011 12:06 Re:

...
Ostatnio edytowano Wto wrz 18, 2012 17:31 przez ka_towiczanka, łącznie edytowano 1 raz
ka_towiczanka
 

Post » Pon gru 05, 2011 12:25 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

Alysiu, gdyby stosować kryteria przez Ciebie przyjęte, to należałoby przestać odławiać koty chore, bo są na ogół w poważnym stanie, trudnym do leczenia, toteż w zasadzie zabiera się je na śmierć. A nie wiem, czy dla takiego kota lepsza jest śmierć w gabinecie, po ogromnym stresie łapania, wożenia i badań, czy też śmierć w jego własnym środowisku, gdzie czuje się bezpieczny.
Nigdy nie wiadomo, czy pierwotna diagnoza weta jest słuszna. U mojego Buraka podejrzewano FIP, można go było wtedy też uśpić, gdyby nie nasz kategoryczny sprzeciw. A kot żyje i jest szczęśliwy. Nie wiadomo też, jak dzikus będzie się zachowywał w domu. Trzeba dać kotu szansę.
Nie robi błędów ten, co nic nie robi.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15444
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Pon gru 05, 2011 14:29 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

mziel52 pisze: A nie wiem, czy dla takiego kota lepsza jest śmierć w gabinecie, po ogromnym stresie łapania, wożenia i badań, czy też śmierć w jego własnym środowisku, gdzie czuje się bezpieczny.


Myślałam o tym ostatnio i to samo przyszło mi do głowy, że smierć w naturalnym środowisku wydaje mi się mniej okrutna niż przerażonego zwierzaczka w gabinecie. Jeśli chodzi o nasze domowe koty, to możemy je w ostatnich chwilach otoczyć czułością uspokajać słowami, głaskaniem, kotu, który nie jest przyzwyczajony do człowieka nie możemy zapewnić choćby namiastki poczucia bezpieczeństwa... to straszny problem :(

mziel52 pisze:U mojego Buraka podejrzewano FIP, można go było wtedy też uśpić, gdyby nie nasz kategoryczny sprzeciw. A kot żyje i jest szczęśliwy. .

Możesz napisać czy doszliście do tego co dolegało kotkowi i jak był leczony. mam podobny problem :(.
Ostatnio edytowano Pon gru 05, 2011 14:34 przez joanna_d, łącznie edytowano 1 raz
Szczęśliwa siódemka +

joanna_d

 
Posty: 136
Od: Pt sie 19, 2011 21:17

Post » Pon gru 05, 2011 14:31 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

tak, Mziel - masz racje. Ja nie rozwazam przypadkow, kiedy JEST szansa. Wiadomo, jesli takowa jest - trzeba walczyc. I odlawia sie koty, bo tez na pierwszy rzut oka nie widac, czy kot jest, czy tez nie do uratowania. Dlatego dzwigamy do wetow i stawiamy diagnozy. Czasami jest tak, ze ta diagnoza jest nie po naszej mysli i nie godzimy sie z nia. Narazamy zwierze na niewyobrazalne dla nas cierpienie i stres. Wozimy na kroplowki, kiedy juz nawet i zyl nie da sie wyczuc. I po co? Zeby je zatrzymac pare godzin dla naszego lepszego samopoczucia, dla uczucia spelnionego obowiazku? Takie zwierze juz samo chce odejsc, szuka miejsc odosobnienia, czuje nadchodzacy koniec. A my na sile, moze jeszcze to, albo tamto. Sa jakies granice, ktorych przekraczac nam nie wolno. Ja pisze o tych granicach, a nie o zwierzetach do uratowania, ktore sie leczy , bo jest szansa.

alysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 2249
Od: Pt sie 17, 2007 21:56
Lokalizacja: W-wa/Holandia

Post » Pon gru 05, 2011 14:33 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

mziel52 pisze:Alysiu, gdyby stosować kryteria przez Ciebie przyjęte, .



a jakie "moje " kryteria masz konkretnie na mysli?

i piszesz mziel: trzeba dac kotu szanse. Jak najbardziej tak, tylko kiedy kot z tej szansy nie korzysta i jego stan pogarsza sie w piorunujacym tempie, nie je, nie reaguje na bodzce, zalatwia sie pod siebie, to czy my mamy prawo jeszcze eksperymentowac? :roll: W imie czego?

alysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 2249
Od: Pt sie 17, 2007 21:56
Lokalizacja: W-wa/Holandia

Post » Pon gru 05, 2011 14:41 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

alysia pisze:Jak najbardziej tak, tylko kiedy kot z tej szansy nie korzysta i jego stan pogarsza sie w piorunujacym tempie, nie je, nie reaguje na bodzce, zalatwia sie pod siebie, to czy my mamy prawo jeszcze eksperymentowac? :roll: W imie czego?


Zgadzam się z Tobą w 101%.
Moje diabełki.
Babuleńka [1]
Laleczka [1][2][3][4]

_DanielK_

 
Posty: 92
Od: Czw sty 20, 2011 21:24

Post » Pon gru 05, 2011 14:43 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

joanna_d pisze:
mziel52 pisze: A nie wiem, czy dla takiego kota lepsza jest śmierć w gabinecie, po ogromnym stresie łapania, wożenia i badań, czy też śmierć w jego własnym środowisku, gdzie czuje się bezpieczny.


Myślałam o tym ostatnio i to samo przyszło mi do głowy, że smierć w naturalnym środowisku wydaje mi się mniej okrutna niż przerażonego zwierzaczka w gabinecie. Jeśli chodzi o nasze domowe koty, to możemy je w ostatnich chwilach otoczyć czułością uspokajać słowami, głaskaniem, kotu, który nie jest przyzwyczajony do człowieka nie możemy zapewnić choćby namiastki poczucia bezpieczeństwa... to straszny problem :(

mziel52 pisze:U mojego Buraka podejrzewano FIP, można go było wtedy też uśpić, gdyby nie nasz kategoryczny sprzeciw. A kot żyje i jest szczęśliwy. .

Możesz napisać czy doszliście do tego co dolegało kotkowi i jak był leczony. mam podobny problem :(.

Tak, tylko że przed śmiercią zwierzę choruje, cierpi... Jedyny zysk z pozostawienia takiej sprawy swojemu biegowi to to, że MY nie musimy w tym brać udziału.
Obrazek
UWAGA - Angalia to IKA 6 (na FB Krystyna Kowalska) nie wysyłajcie kotów!!!
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=117164

Zofia.Sasza

 
Posty: 15958
Od: Wto wrz 09, 2008 15:02
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon gru 05, 2011 14:47 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

Zofia&Sasza pisze:Tak, tylko że przed śmiercią zwierzę choruje, cierpi... Jedyny zysk z pozostawienia takiej sprawy swojemu biegowi to to, że MY nie musimy w tym brać udziału.

Zabrane też choruje i tez cierpi. Nie mamy gwarancji, że leki przynoszą ulgę :(.
Natura urządziła to tak a nie inaczej, rościmy sobie prawo bycia mądrzejszymi niż ona... mądrzejszymi niż lekarze weterynarii a może i sam Bóg
ale to chyba typowe dla człowieka :(

ps. myślę, że ludzie (i niestety biorąc pod uwagę statystyki myslę, że jest nas całkiem sporo) mający doświadczenia ze śmiercią onkologicznie chorych czyli tych wyjątkowo cierpiacych, mający świadomość tego co czują i czego pragną chorzy ludzie, którzy (w przeciwieństwie do zwierząt) mogą zwerbalizować swoje odczucia nie mają problemów z podjęciem decyzji o eutanazji
Szczęśliwa siódemka +

joanna_d

 
Posty: 136
Od: Pt sie 19, 2011 21:17

Post » Pon gru 05, 2011 15:01 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

joanna_d pisze:
Zofia&Sasza pisze:Tak, tylko że przed śmiercią zwierzę choruje, cierpi... Jedyny zysk z pozostawienia takiej sprawy swojemu biegowi to to, że MY nie musimy w tym brać udziału.

Zabrane też choruje i tez cierpi. Nie mamy gwarancji, że leki przynoszą ulgę :(.
Natura urządziła to tak a nie inaczej, rościmy sobie prawo bycia mądrzejszymi niż ona... mądrzejszymi niż lekarze weterynarii a może i sam Bóg
ale to chyba typowe dla człowieka :(

ps. myślę, że ludzie (i niestety biorąc pod uwagę statystyki myslę, że jest nas całkiem sporo) mający doświadczenia ze śmiercią onkologicznie chorych czyli tych wyjątkowo cierpiacych, mający świadomość tego co czują i czego pragną chorzy ludzie, którzy (w przeciwieństwie do zwierząt) mogą zwerbalizować swoje odczucia nie mają problemów z podjęciem decyzji o eutanazji

Odniosłam się do konstatacji, że "śmierć w środowisku naturalnym jest mniej okrutna". To nieprawda. Zazwyczaj jest bardziej okrutna. A co do "mających doświadczenie", to proszę - nie licytujmy się. Podjęłam decyzję o niepodłączaniu własnej, trwale niewydolnej oddechowo matki do respiratora. Nie rzutuje to na moje decyzje w sprawie kotów. A co do tego czy ratować, czy nie - kieruję się wskazaniami lekarzy weterynarii do których mam zaufanie.
Obrazek
UWAGA - Angalia to IKA 6 (na FB Krystyna Kowalska) nie wysyłajcie kotów!!!
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=117164

Zofia.Sasza

 
Posty: 15958
Od: Wto wrz 09, 2008 15:02
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon gru 05, 2011 15:05 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

alysia pisze:Zastanawiam sie, czy my aby czasem - przerosnieci wlasna ambicja - nie wyrzadzamy zwierzakom krzywdy? Czytam czasami o przypadkach chorych (smiertelnie) zwierzat i mysle sobie, ze cos chyba jest nie tak. Ot chocby ostatnia, znana mi sprawa. (...)Wiem, ze sa to bardzo trudne decyzje, ale moze lepiej czasami dobrze sie zastanowic, zanim uruchomi sie cale forum do pomocy, kupowania lekow, wozenia w te i z powrotem do wetow, na badania, leczenie, wydawanie opinii itd. podczas, gdy stworzenie nie rokuje zadnych nadziei?

Zapewne, można powiedzieć, że czasem wyrządzamy krzywdę - za każdym razem, gdy kot nie przeżyje. Ale nikt przecież (z nas) nie łapie kotów, by je męczyć. Łapie się chore zwierzęta ZAWSZE z nadzieją, że da się je wyleczyć (choć pewnie czasem i po to, by skrócić ich cierpienia - a nadzieja się może pojawić). I zawsze jest niebezpieczeństwo, że źle się oceni szanse, nadzieje. Ale nie widzę sensu rozpatrywania tego na konkretnych przypadkach. Tylko te osoby, które borykają się z ciężarem decyzji w konkretnych przypadkach, plus zaangażowani weci, mogą jako tako ocenić racje, słuszność zastosowanych środków, kontynuowania leczenia, etc.
Na Forum takie sprawy wprowadza się po to, by otrzymać radę, wsparcie, by się wyżalić. I nie ma znaczenia, czy ta osoba korzysta z tych rad, czy słucha, czy nie. Ona, z wetem, ma najwięcej informacji i na niej ciąży odpowiedzialność, ona podejmie decyzję.
I, wg mnie, reakcją mogą być rady - jeśli ktoś o nie prosi, wsparcie jest naturalne, niezależnie czy ktoś o nie prosi, czy nie. Ale ocenianie takiej decyzji - publiczne - wydaje mi się co najmniej niepotrzebne, niewłaściwe.
ObrazekObrazek
______________________________________________________
Można skontaktować się ze mną poprzez wiadomość na stronie:
www.facebook.com/sztukamruczenia

VVu

 
Posty: 3758
Od: Pt maja 14, 2010 11:46

Post » Pon gru 05, 2011 15:17 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

Nie bylam w takiej sytuacji i nie wiem, jakbym sie zachowala. Kiedy przyszzlo mi usypiac wlasna kotke podjelam deczyzje wraz ze swoim mezem. Nie zasiegalam rad na forum. To sa bardzo trudne deczyzje, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Rozszarpywanie ran publicznie, gdzie w dyskusjach czesto biora udzial osoby nieodpowiedzialne, przerosloby chyba moja wrazliwosc na temat. Podczytuje czasami watki forumowiczek borykajacych sie z problemami i nie wierze wlasnym oczom kiedy czytam w jakim kierunku brnie dyskusja. Dochodza do glosu osoby "wszystkowiedzace" i dyskusja przeradza sie w publiczny lincz. :roll: Z dawanych rad z reguly nic nie wynika, bo sprowadzaja sie one do wymadrzania i niegrzecznych uwag.

(to tak na marginesie, bez zwiazku wlasciwie z tematem watku).

alysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 2249
Od: Pt sie 17, 2007 21:56
Lokalizacja: W-wa/Holandia

Post » Pon gru 05, 2011 15:43 Re: czy "ratowac" za wszelka cene??

alysia pisze:Nie bylam w takiej sytuacji i nie wiem, jakbym sie zachowala. Kiedy przyszzlo mi usypiac wlasna kotke podjelam deczyzje wraz ze swoim mezem. Nie zasiegalam rad na forum. To sa bardzo trudne deczyzje, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Rozszarpywanie ran publicznie, gdzie w dyskusjach czesto biora udzial osoby nieodpowiedzialne, przerosloby chyba moja wrazliwosc na temat. Podczytuje czasami watki forumowiczek borykajacych sie z problemami i nie wierze wlasnym oczom kiedy czytam w jakim kierunku brnie dyskusja. Dochodza do glosu osoby "wszystkowiedzace" i dyskusja przeradza sie w publiczny lincz. :roll: Z dawanych rad z reguly nic nie wynika, bo sprowadzaja sie one do wymadrzania i niegrzecznych uwag.

(to tak na marginesie, bez zwiazku wlasciwie z tematem watku).

Nie każdy ma męża, żonę, czy kogokolwiek, z kim mógłby się podzielić ciężarem czy nawet odpowiedzialnością w przypadku takiego dramatu. Niekociarze, choćby bliscy, nie zrozumieją, jaka to dla kociarza tragedia, jak trudna decyzja o eutanazji.

A reszta - właśnie o tym napisałem, że wg mnie nie powinno się oceniać poszczególnych przypadków, sposobu postępowania - a przecież Ty od tego zaczęłaś ten wątek. (No właśnie - jeszcze przenosić konkretne sprawy do innych wątków - wybacz, ale na Twoim miejscu edytowałbym pierwszy post o opis konkretnego przypadku).
ObrazekObrazek
______________________________________________________
Można skontaktować się ze mną poprzez wiadomość na stronie:
www.facebook.com/sztukamruczenia

VVu

 
Posty: 3758
Od: Pt maja 14, 2010 11:46

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: puszatek i 63 gości