wiem, wiem... ona w schronie nie miała nawet cienia szansy na przeżycie...
była taką słodką koteczką... naprawdę.
ona jako jedyna przychodziła zawsze i domagała się wzięcia na kolana. a jak się już ją wzięło, to potrafiła mruczeć i mruczeć...
ale przez ostatnie dni już przestała. brałam ją na ręce i głaskałam, a ona tylko leżała...
i była tak słabiutka i biedna... tak strasznie mi jej żal...
dżizas, ja się nie nadaję do takich sytuacji...
po pierwszym psie, którego mieliśmy, płakałam codziennie przez rok...
sorki, że ja się tutaj tak wywnętrzniam... jak jakaś egzaltowana małolata