Oprócz kilku dużych kwiatów doniczkowych miałam cała furę mniejszych.
Czy ktoś zwrócił uwagę na czas przeszły?
Na pierwszy ogień poszły trzy palemki daktylowe, które zachciało mi się hodować z pestek. Takie mam zboczenie - kwiatki lubię mieć od zera - z urwanej odnóżki, pestki, czy też innego kawałka. Tak. Palemki miały już po cztery całkiem spore piórka, niestety, zostały zjedzone.
Kolejną ofiarą stała się piękna, bujnie rozrośnięta, ponad półmetrowa mandarynka, moja chluba (tez z pestki). Ktoś twierdził, że koty nie lubią cytrusów? Listki przy potarciu pięknie pachniały, szczególnie upodobał je sobie Cffaniaczek. Co ciekawe, obrzępolił mandarynę w połowie, stoi sobie teraz brzydki drapak i nie wzbudza zainteresowania. Postanowiłam przeczekać do wiosny i wtedy próbować reanimacji.
Ciąg dalszy - paprotka. Nie był to jakiś specjalnie piękny okaz, bo w mieszkaniu mam za sucho, ale piórka wesoło zwisały i jak się podskoczyło, to można było zaczepić pazurkiem i zdobyć zabawkę. Może przez zimę uschnie całkiem i wywalę spokojnie.
Kolej na moje kochane koleusy, których miałam 4 odmiany. Kiepsko zimują, bo mają za mało światła, powinny na parapecie stać, żeby przetrzymać zimę, ale to przecież niewykonalne przy dwóch tajfunkach. Wobec tego postanowiłam, że jak będzie, tak będzie, na wiosnę zetnę je do zera i niech rosną od początku. Ale tajfunki miały inne plany. I w rezultacie musiałam ściąć je już teraz, nie wiem, czy wypuszczą cokolwiek.
Po rozprawieniu się z pomniejszymi, nadeszła kolej na porządne, pnące duże okazy.
Kępa roicissusa stała się ulubioną kryjówką - co nie byłoby szkodliwe, gdyby nie wzajemne przeganianie się pod nią tajfunków.
Zroślicha moja kochana wyjątkowo narażona, bo liście duże, a pędy kruche. Zaliczyła lot na podłogę z półki i obserwuję, w którym miejscu zacznie usychać. Na razie jest tak poplątana, że nie sposób stwierdzić obrażeń.
I jedyny trujący dla kotów bluszcz. Stał w miejscu - wydawało mi się - niedostępnym. Ale tylko mi się wydawało. Musiał zmienić miejsce pobytu. Właśnie atak na bluszcz zdopingował mnie. Wszystko, co dało się jakoś uratować, stoi teraz pod samym sufitem, bacznie pilnowane.
Zapomniałam, że częściowo zjadły dużą palmę areka. Ale ją wszystkie koty lubią, Domisia też ma na sumieniu parę liści.
Kto chce te potffory???Chociaż i tak miałam za dużo kwiatków
