Bo na razie nikt nic nie może, każdy ogląda się na innych, prosi.. pani nie wpuszcza, bo to jej prywatne mieszkanie (czy coś) a koty też jej?
Z tego co było powiedziane w reportażu, nawet dostępu do świtała słonecznego nie mają, nic o ogrzewaniu... jak długo mamy dyskutować, kto tu może coś zarządzić, może wyjaśnić sprawy prawne, odebrać jeśli są podstawy, rozmawiać z faktycznym właścicielem zwierząt, a nie kimś kto zamyka furtkę, bo takie ma instrukcje od kogoś innego

Powiem szczerze, nie wiem o co tu chodzi i wątpię by śledzenie historii tego miejsca coś dało, tu potrzebna interpretacja prawna stanu faktycznego i rozmowy z faktycznym decydentem - takie odnoszę wrażenie. Inaczej znów jutro pojutrze, za miesiąc przeczytam, nie da się, bo pani B nie pozwala, a kim jest pani B, by móc nie pozwolić?
Edit: Ktoś wszedł do kociarni? weźmie na siebie odpowiedzialność prawną, za słowa/opinije, że interwencja, czy kontrola są bezzasadne? Czy nadal mówimy, słuchamy grona, które w razie czego, za przeproszeniem, wykręci się "sianem"
