I jeszcze historia na popołudnie - poczytajcie sobie:
Jak Grzegorz pisał wcześniej wczoraj w Łabędach łapaliśmy koty do sterylizacji. Po skończonej akcji podeszliśmy jeszcze w miejsce o którym wiedziałam od kilku tygodni, że bytuje tam dorosła kotka tricolorka z odciętym fragmentem ogona oraz jej rudy syn-podrostek (ok. 6 miesięcy). Koty pojawiały się i znikały, ale generalnie oba były przyjaźnie nastawione do człowieka. Planowałam odłowić je do sterylizacji, ale zawsze coś stawało mi na drodze. Wczoraj, jako że byłam obok, postanowiłam chociaż zobaczyć co tam się dzieje.
Kiedy weszliśmy między bloki i zaczęliśmy wołać koty początkowo nic się nie pokazało. Z resztą rudasa nie widać tam już od jakiegoś czasu - mam nadzieję, że ktoś go przygarnął przed zimą. Już mieliśmy się poddać kiedy ją zobaczyliśmy - wyszła spod jednego z aut, tak skostniała, że z trudem przestawiała łapy. Podeszła do mnie głośno mrucząc, od razu się przytulała, dała wziąć na ręce i to obcym ludziom. Już wtedy było wiadomo, że jej nie zostawię...
Kiedy mieliśmy już kotkę w transporterze stwierdziłam, że kicia dziwnie się ślini, a na pyszczku ma zaschnięty brud. Coś mi podpowiedziało, żeby, mimo później pory, od razu podjechać do weterynarza. I prawdopodobnie tą decyzją uratowałam jej życie. W lecznicy, po otwarciu pysia, okazało się, że kotka ma wbitą w gardło, na wysokości początku przełyki, ostrą gałązkę - taki rozgałęziony patyk, wyglądający na kawałek żywopłotu. W gardle była jedna rana, zęby w fatalnym stanie, potworny stan zapalny. Ta kotka nie mogła nic przełknąć, nie mogła jeść ani pić. A gdy zwierzę przy takich temperaturach na dworze przestaje jeść to automatycznie przestaje się ogrzewać - śmierć z głodu i wychłodzenia to kwestia dosłownie kilku dni. A ta kotka już od kilku nie jadła. Gdybym swoją wizytę odłożyła jeszcze o jeden czy dwa dni, to najprawdopodobniej nie miałabym już po kogo jechać.
Kotka trafiła do wielkiej klatki w mieszkaniu mojej mamy. Od razu wyszła z transportera, ułożyła się na kocyku i zaczęła mruczeć. Gdy tylko dostała rozgniecioną na miazgę saszetkę od razu zjadła całą - mimo potwornie obolałego gardła i zębów. To dowodzi jak strasznie musiała być głodna... Wypiła też pół sporej miski wody. Następnie zabrała się za deptanie, mruczenie i nastawianie do pieszczot. Ona nadal wierzy w ludzi.
Oględziny weterynaryjne wykazały, że kicia jest bardzo zniszczona. Ma prawdopodobnie kilka lat ale ile dokładnie tego nie wie nikt, bo jej zęby są w fatalnym stanie. Obecnie dostaje leki (antybiotyki i sterydy) aby opanować straszny stan zapalny gardła, została też odpchlona. W piątek planowana jest kontrola i odrobaczanie, o ile stan kota na to pozwoli, a w poniedziałek - sterylizacja oraz zabieg czyszczenia i usuwania części zębów. Trzeba jak najszybciej zlikwidować źródło stanu zapalnego. Po sterylizacji, kiedy dziewczynka dojdzie do siebie, będziemy się starali szukać jej domu. Tylko czy znajdzie się ktoś kto pokocha taką kocicę po przejściach? Bo ona pokocha każdego... Mimo tego, że to najprawdopodobniej ludzie odcięli jej fragment ogona i powybijali część zębów. Ona dalej im ufa i ich kocha...
Bohaterka tej historii wygląda tak:
Jeszcze nie ma imienia. Może Wam jakieś odpowiednie przyjdzie do głowy?