» Sob paź 29, 2011 9:58
Re: Księżycowa Thaja (dt) - uśmiech na szczęście Z kotem:-)
Nie uważam, że byliśmy nieodpowiedzialnym DT. Przyznaję, że jest/było to dla mnie zawsze trudne emocjonalnie, bo dziewczyny, Korciaczki, lepiej jakoś znosiły ten stres towarzyszący adopcji, podchodziły bardziej chłodno do sprawy. Równiez w przypadku Thai od początku do końca były nastawione na jej oddanie. One jakby "wyłączyly" emocje, mają nadrzędny cel. Jeżdżą do schroniska i chcą poprzez tymczasowanie, choćby po jednym, pomóc. To jest ich świat. I ja do tej pory zawsze je w tym wspierałam, choć, przyznam, że oddawanie tymczasów nie było dla mnie łatwe. Spotkałam się już z opinią od kilku osób, w tym znajomych, że ja się do tego nie nadaję, że powinnam sobie dać z tym spokój, bo za bardzo to przeżywam. Że jestem za wrazliwa na tego typu działalność. Tylko, że, jak tak się rozglądam, to Ci mniej "wrażliwi " jakoś nie bardzo chcą tymczasować, bądź w ogóle dla nich ten temat nie istnieje (nie mówię tu o sytuacji, w której ktoś po prostu nie może tymczasować). I kiedy tak popatrzę wstecz, to do tej pory własciwie radziliśmy sobie nieźle (bardzo źle zniosłam adopcję Josia i Broszki, to fakt, ale do domu oddałam, zgodnie z umową).
Thaja jest pierwszym takim przypadkiem, gdzie tę umowę złamałam. Do konca jednak, czyli do czwartku byłma nastawiona, że Thaję zawiozę. Wcześniej, od dobrych kilku dni sygnalizowałam Luizie, że Thaja jedzie. Rzucałam takie hasła, żeby córka się oswajała, żeby do niej dotarło. Tłumaczyłam, że to nie jest nasz kot. Tłumaczyłam ideę tymczasowania. I wydawało się, że rozumie. Od środy jednak zaczął się poważny problem, córka zaczęła popłakiwać. Jak już pisałam, to nie jest rozpieszczony, rozkapryszony"bachor". Postanowiłam zadzwonić do domku i porozmawiać, wyjaśnić sytuację. I domek, choć na pewno bylo mu bardzo przykro, zrozumiał, podszedl do tego w sposób dojrzały. Tak przynajmniej to odebrałam. Umówilyśmy się, że zrobimy w domu naradę rodzinną, że jeszcze będę rozmawiać z córką i ją przekonywać. I próbowałam. Jeszcze w piątek, zanim napisałam ten wcześniejszy post. Gdybym uważała, że to tylko kaprys, ale wydaje mi się, że to jednak coś powazniejszego w tym przypadku. Thaja po prostu za długo była u nas, tak się jakoś od początku nie skladało. Może tak miało być.
I z tego co wiem, to domek nam wybaczył i zrozumiał. Z tego, co wiem, szuka już innego kotka do adopcji. I powiem, że wolę, żeby pół forum uznało mnie za osobę nieodpowiedzialną, mimo wszystko, mimo moich wyjasnień (jak najbardziej rozumiem rozczarowanie moją postawą), niż miałabym złamać psychikę mojego dziecka (Kociaro82 dobrze to ujęłaś), czy zadać mu cierpienie. Osoba dorosła , uważam, lepiej sobie poradzi z taką sytuacją. Bo tymczasowanie to jest "praca na organizmach żywych". Nie zawsze na wszystko mamy wpływ.
Jesli chodzi o Korciaczki, niestety nie są samodzielne w podejmowaniu decyzji, gł. z racji młodego wieku, aczkolwiek zawsze, zawsze liczyłam się z ich zdaniem. Wspólnie ustalałyśmy pewne sprawy, szczegóły. Nigdy nie podchodziłam do tego autorytatywnie. W przypadku Thai to ja podjęłam decyzję, bo dziewczyny są za młode, żeby zrozumieć do końca i wczuć się np. w sytuację i psychikę dziecka (siostry). One chciały Thaję oddać zgodnie z obietnicą.Ten przypadek był naprawdę wyjątkowy i jednorazowy, jak dotąd. Niczego nie planowałam, ani nikogo nie chciałam oszukać czy trzymać w niepewności. Powtórzę: do końca próbowałam rozmawiać i przekonac najmłodszą córkę. Nie chcielibyście być na moim miejscu.
Zresztą pozostawienie Thai niesie inne trudne konswekwencje - prawdopodobnie dziewzcyny nie będą mogly już robić tego, co jest dla nich takie ważne. I czuję się też z tego powodu winna.
Porozmawiam z mężem, może uda mi się go przekonać, żeby nie zabierać im tego, w co włożyły tyle już pracy i zaangażowania. Bo jak dla mnie: wielki szacun w ich stronę. I jak już, to proszę obwiniać mnie.
pozdr.