
Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Neigh pisze:fairey pisze:Neigh pisze:
Fairey - wiesz co Kochana, moze ja Ci jeszcze dokupię coś dla Czesława, albo Ci wadoptuję jeszcze coś?:-) Uprzejmie donoszę, ze mówię szyfrem. Bo Fairey jest płatnym mordercą, ( żart ) a ja jej ostatnio płacę hmm noo jakby to nie brzmiało .......w naturze.
Mowy nie ma!masz teraz inne zmartwienia
za takiego tresera (Czesława) dla Bulisława to ja bym majątek wydała
jesteśmy kwita
ja się raczej zastanawiam nad listem do hodowczyni... porozmawiamy o tym jak się spotkamy
No właśnie za to chciałam Ci płacić. Własnie przyszedł Czesławowy transporter. Jestem w domu, bo jestem chora. Ale kto normalny o tej porze jest w domu??? Dostarczyciele przesyłek to jest specyficzna grupa..........
Neigh pisze:Ponieważ jestem zasypywana pytaniami historia Bono wygląda tak:
Kiedy odszedł Gerard......tak właściwie wtedy uznałam że mam dość - że chcę już odejść, ze swoje zrobiłam. Ze wystarczy mi tych emocji. Co oczywiście nie oznacza minięcia zwierzaka w potrzebie na drodze.
Całe życie marzyłam o maine coonie. Całe życie marzyłam o rudym kocie. Nigdy nie miałam:-) Wszystko co rude wyadoptowywało się na pniu.......U mnie zostawały takie "spady adopcyjne". Było ich 3. Uznałam, ze stać mnie na wzięcie 4 kota i cichutkie odejście ze świata Miau.
Od Dalii dowiedziałam się, ze jest do wzięcia kot - w Poznaniu. Info o nim dostarczyła p. wet, u której Dalia bywa. Warunek postawilam jeden ( noo niby dwa ) - że ma być zdrowy. Bo nie stać mnie ani psychicznie, ani fizycznie ani finansowo na przygarnięcie chorego kota. Po roku walki z Gerardem........miałam dość. Noo i chętnie żeby to był kocur, bo mam w domu 3 baby........
Płeć, wiek, reszta nieistotna.
Pani wet zadzwoniła - powiedziała, ze kotka leczyła, ze trafił do niej w bardzo złym stanie, ale już jest ok. Że nie jest chory na nic poważnego ani przewlekłego, ze brakuje mu jedynie ciepła i miłości. Skontaktowała mnie z właścicielką.
Właścicielka okazała się nie być właścicielką a jedynie osobą, która pośredniczyła w adopcji kota z Warszawy do Gdańska. Bo kiedy Bono został z hodowli wycofany to ta właśnie osoba znalazła mu dom u starszej pani. Starsza pani miała kota totalnie zaniedbać. Wiec osoba posrednicząca w adopcji kota odebrała, wyleczyła i szuka domu.
Trudno mi wprawdzie było zrozumieć dlaczego 3 letniego papierowego maine coona wyadoptowuje się jakiejś starszej pani, która "pieniążków na jego utrzymanie nie miała". Podczas gdy taki kot z pocałowaniem ręki by znalazł 50 domów w Wawce. Ale nic to.......Bywa.
No dobra podjęłam decyzję o adopcji. Stawiając jeden warunek - zostanie podpisana oficjalna umowa - zrzeczenie kota itp. Zadnej tam takiej wolnoamerykanki. Ponieważ starszej pani kot został oddany "na gębę". Oficjalnie nadal był własnością p. hodowczyni. Ba figurował na stronie jako pełnojajeczny reproduktor.
Ja chciałam miec sprawę czytelną. Jeśli adoptuję kota to jest mój. A nie niby mieszka u mnie, ale jest czyjś.......ktos tam dysponuje jego rodowodem itp. A co zrobię jeśli za jakiś czas pani hodowczyni się u mnie zjawi mówiąc, ze osoba, która mi kota oddała praw do niego nie ma.........i generalnie to kot jest jej.........
Spotkałam się wiec w Wawie z hodowczynią kota - umowy zostały podpisane.Zrzeczenia też. Mam.
Wtedy też zapytałam o powod wycofania z hodowli. Dowiedziałam się o spadkach odporności po kryciu.
Kot przyjechał. Odebrałam go w Wawie - na zasadzie wniosłam transporter - z transportera do transportera przepakowano kota. Zdziwiona jego chrapliwym oddechem - zapytałam. Dowiedziałam się "on tak ma". I jest to efekt podawania na zapas antybiotyków przez hodowczynie, u której się urodził. Ma "tak" od zawsze i nie ma się czym przejmować.
Ok nie przejmowałam się dzień.........dwa ...........trzy. Czwartego uznałam, ze dość. To, ze kot przyjechał nieodrobaczony i nieszczepiony....to można uznać, ze ok......Jak ktoś uznaje takie normy.......
Wkrótce jednak zaczęły się schody. U kota zaczęto podejrzewać wszystko - łącznie z niewydolnością krążenia - kardiomiopatią.
Zostały zrobione zdjęcia rtg. Moja p. wet zaleciła badanie serca. Usiłowałam otrzymać poprzednie wyniki. Po długich zmaganiach z byłą właścicielką okazało się, ze badania owszem zostały zrobione, ale nigdy ich nie odebrano - bo za nie nie zapłacono. Wcześniej skontaktowałam się w wetką która te badania robiła...........odpowiedziała oburzonym maile pt "takie załatwienie sprawy przez panią X uważam za skandaliczne"
W miedzyczasie okazło się, ze jestem zadymiarą szukającą dziury w całym. Chodzę po lekarzach to w końcu coś znajdę.........A generalnie to kot mógł lata chorować i nikt mógł tego nie zauważać. Tiaaa
Najwyraźniej i ja i weci u których bywam mają inne pole widzenia.
Z Bono było z dnia na dzień gorzej - nasilający sie wyciek ropny. Wizyta u dr. Niziołka potwierdziła, ze kot ma wprawdzie zdrowe serce, ale jest ciężko/letalnie/nieuleczalnie chory. By podjąć się próby leczenia potrzebna jest diagnostyka............droga.
I tak o to został mi oddany zdrowy kot - z podejrzeniem miliona chorob..........Pytałam czy jest mozliwe, żeby ta choroba przebiegała bezobjawowo. Nie, nie jest możliwe.
Zapewne kot smarkał całe życie. To były te wspominane "spadki odporności". I pewnie realny powód wycofania z hodowli. Dlaczego go nie leczono? Bo wet powiedział że wszystko ok?
Przepraszam, ale takie bajki to moze opowiadać 5 letnie dziecko, a nie osoba, która ma kontakt z kotami. Jak wet nie umie postawić diagnozy to się zmienia weta. A nie wierzę w to, zeby ktoś kto prowadzi hodowlę nie znał dobrych wetów. Nie ma się pieniędzy na leczenie? To się nie zakłada hodowli.
Dowiedziałam się także, że jak kota mogę oddać. I to w sumie było jedyne co mi zaproponowano. Zwrot. Tyle, ze jakoś mi trudno uwierzyć, ze tak by bylo lepiej. Lepiej dla kogo? Dla kota? Czy też lepiej dla tych wszystkich, którym byłoby wygodniej przyjąć wersję "bo nic nie wiedziałyśmy bidne sierotki, on tak sobie smarkał i smarkał - ale on tak ma - i lekarze też tak mówili, ze on tak ma".
Może warto, zanim sie zacznie hodować zwierzęta poczytać o ich fizjologii.
smarti pisze:.....
ale chętnie bym się wzięłą za takie pseudohodowle.
kotkins pisze:Smarti- osobiście mam dwie perskie bidy.
Obie otarły się o śmierć.
I psa z papierami jak złoto którego hodowca miał uśpić bo nie mial co z nim zrobić (i przez przypadek zapomniał,że pies chory...niegroźnie ale jednak...klasyka!)
Bycie kotem rasowym lub w typie nie zwalnia z całego kociego nieszczęścia na tym świecie...
Neigh dla mnie oburzająca i zniesmaczajaca jest tu rola wetki z Poznania.
Dodam,że rozmawiałam z nią (z upoważnienia Neigh) o stanie kota.
"ON TAK MA" powiedziała.
Bo kot już wtedy był u Neigh.
I charczał.
Jedyne co mogę powiedzieć na jej usprawiedliwienie to fakt,że naprawdę starała się uratować kota.
Poziom wiedzy to już inna sprawa.Choć może nie brak wiedzy tu zagrał.Lekceważenie..?
Jeżeli pani hodowczyni nas czyta ( w co wierzę )to powiem jasno i czytelnie: wszyscy tu czekamy na odpowiedź i deklarację co do dalszego postępowania.
Uważam też ,że sprawę trzeba nagłośnić.
I zapytam czy rozmawiałaś Neigh z hodowlą z której kot pochodzi???
Bo chyba tym nie wiedzą??
Jeśli wiedzą i akceptują- ja nie mam słów.
Zapytam i może wyjdę na idiotkę bo to może tajemnica...jakie to hodowle??
smarti pisze:przecież hodowla to musi być co najmniej działalność gosp.o ile nie spółka, a takie dane są jawne i powszechnie dostępne.
Użytkownicy przeglądający ten dział: puszatek i 1652 gości