Smutki na całej linii.
Dostałam wiadomość od PearlRain, że jej Emir, którego gościłam kilka dni w Hospicjum, odszedł dziś rano.
Małgosiu, przytulam mocno. Mit Niebieskiego Zrzędy na zawsze pozostanie żywy.
A u nas niektóre plany się skomplikowały.
Przede wszystkim Ganesha się pochorowała. Sterylka możliwa dopiero za dwa tygodnie - przy dobrych wiatrach.
Poza tym, Mścicia nauczyła się otwierać drzwi od łazienki. Wczesnym rankiem obudziły mnie wycia potępieńcze, bo Zizou śmiał siedzieć pół metra od Sun i patrzeć na nią. Mścicia też nie lepsza - wlazła na kredens i obwieszczała takimż samym wyciem nadejście każdego kota.
Na szczęście obie Kiszonki chyba się zmęczyły tymi atrakcjami, bo dały się na powrót zamknąć w łazience i poszły spać.
Skomplikował się też plan dostarczenia Mbati na jutrzejsze badanie RTG. Nie dograłam terminu z naszym hospicyjnym Wujkiem Transportowym i będziemy musieli się jakoś sami dotarabanić na drugi koniec miasta.
W sumie to nic takiego strasznego. Mrozu nie ma, komunikacja miejska jakoś działa. Tylko, że Mbati waży 6kg i koszmarnie znosi wynoszenie z domu. Coś się wymyśli.
No ale dziś nic nie muszę [oprócz tego, co zwykle, ale to się nie liczy].
Ogarnę się jakoś i zabiorę piesę nad Wisłę. Obie potrzebujemy oddechu i nieco przestrzeni.