Pora przełamać ponury ton tego wątku, bo sama już pomału boję się do niego zaglądać. Miał być przecież optymistyczny, słoneczny i relaksacyjny!
Dla rozchmurzenia, dawno już obiecane zdjęcia boskiego Zezola.
Zakochałam się w niej od pierwszego zeźnięcia z banerka w czyimś podpisie i uczucie to pogłębia się z każdym dniem.

Czy ktoś się temu dziwi?
Ten perkaty nioś, ten bezzębny uśmiech...

Panienka nabrała już pewności siebie. Ma swoje miejsca i przyzwyczajenia – jakby mieszkała tu całe życie.

Przechadza się spokojnym krokiem kota na swoim. Ma przepiękne, jedwabiste, błyszczące futerko. Sosera leje po pysku za każdym razem, kiedy się do niej zbliży, co kundla nieodmiennie zadziwia, a ona zawsze ma przy tym minkę, jakby pytała: naprawdę muszę to robić?
Coraz lepiej integruje się z kotami. Zazwyczaj zajmowała miejsce gdzieś w pobliżu, a jednak osobno. Teraz coraz częściej zdarzają się takie widoczki: nie obok, tylko wśród...
Niektóre cioteczki zapewne znajdą na tym zdjęciu zgoła inne obiekty uwielbienia.

Mała zalotnica uchyla się od wyciągniętej w jej kierunku ręki, ale w taki sposób, żeby maksymalnie zwiększyć powierzchnię ciałka do ewentualnego głaskania. Wzięta „siłom” na kolana najpierw „stanowczo” protestuje, by za chwilę stracić wszelki umiar, nurzać się w rozkoszy, z trudem utrzymując na łapkach, a w końcu zasnąć, zwinięta w kłębuszek.
Wreszcie w pewien weekendowy poranek nastąpił cud. SAMA przydreptała do łóżka i...

Zdarzyło się jednak i tak:
Leżymy sobie w pościeli, słoneczny poranek snuje się miękko, głowina wsunięta w moją dłoń ciąży coraz bardziej i bardziej, zapada w otchłań... rozkosz zalepia oczka, wibrujący mrrrrruk odbija się echem od ścian... grawitacja zanika... unosimy się w bezkresnych przestrzeniach...
I nagle wąskie światełko wypuszczone spod przymkniętych powiek omiata okolice: brzuszek... mój brzuszek... dotykasz mojego brzuszka... MÓJ BRZUSZEK?! DOTYKASZ MOJEGO BRZUSZKA?!?!?!
Jep pazurami przez łeb i w nogi. Zostałam w wyrku z miną Sosera zastygłą na twarzy...
