Marzenia11 pisze:
tak naprawdę zaczynam dzisiaj rozważać opcję zaniechania pomagania kotom... nie da się tak życ jak zyję, nie da się długo żyć w takim stresie... Jestem przekonana, ze żaden kot, który mnie zna nie chciałby abym sie tak denerwowała jak jest teraz...
Po dzisiejszym dniu wiem, że nie mogę i nie chcę tak zyc.
Będąc i żyjąc w takim stresie szkodzę kotom. Denerwuję rezydentki, zaniedbuję siebie więc jestem rozdrazniona i to też wpływa na koty, coraz mam mniej sił, aby ogarnąć coraz trudniejsze sprawy wolnozyjących.
Nie wiem gdzie i kiedy popełniłam błąd.
Nie wiem w ktorym momencie przekroczyłam granicę.
Nie wiem czy i jeśli tak to w jakim stopniu na mój stan wpływa moje pozakocie, osobiste i zawodowe życie.
Wiem tylko że się wypalilam, że potrzebuję umiejętności wycofania się z tak zakrojonej pomocy kotom, wiem że jestem na skraju wyczerpania wszelkiego.
Na dzien dzisiejszy nie umiem się wyłączyć - poszukam pomocy. Albo zmienie siebie (mało realne) albo swoje pomaganie kotom.
Sytuacja jest koszmarna bo patowa.
Kubuś siedział 11 godzin na parapecie na zewnątrz bo wymknął się przez szparę uchylonego okna.
Ja siedziałam 8 godzin pod kamienicą na Saskiej Kępie (sorry, z godzinę opodal w kanjpie na piwie), gapiąc się w okienko na ktorym siedział.
Poczucie nienormalności tej sytuacji oraz bezsilności zabijało mnie na maksa.
Tak się nie da żyć.
Nie umiałam pójść i zająć się, skoncentrowac na czymś innym. Gapiłam się na kota o niczym nie mysląc.
Torpedy szaleją. Maluchy, ktorych boję się wypuścić z klatki na cały dzień bo nie mam przystosowanego mieszkania - mnostwo zakamarków, drobiazgów, pudeł, sznurków... To nie jest normalne myślenie. Chodzę na wizyty pa i się czepiam. Każdy dom ma potencjalne zagrożenia a ja nie umiem ich ocenić.
Tak się nie da żyć. Poczucie odpowiedzialności za koty mnie wykańcza.
Czas na zmiany.