Pamietacie mojego małego "króliczka"?
Opowiem Wam jej historię.
Romcia to ok 4 miesięczna kocina. Kotkę wypatrzyłam w krzakach i nie wachałam sie udzielić pomocy tej małej istotce. Istota ta nie chodziła, tylko pełzała, była kompletnie bezwładna i ostatkami sił próbowała się bronić przed "człowiekiem". Nie chciała już żyć...... po prostu umierała......
Miała zostać dziką kotką, którą kiedyś wysterylizujemy i puścimy wolną, szczęśliwą. Ufała ludziom, podchodziła do jedzenia, nigdy nie dała się wziąść mimo wszystko na ręce.
Wszystko się zmieniło pamiętnego dnia, całe jej życie "wolnej" stało się koszmarem. Nikt nie wie co się stało? Może została brutalnie pobita - skatowana, a może tylko kopnięta od niechcenia przez jakiegoś "nieletniego" chłopaka - teorii jest wiele - fakt jeden.
Prześwietlenie wykazało pęknięcie miednicy, opuchlizny.....żadnych otarć wskazujących na wypadek samochodówy. Wypaść z balkonu nie mogła, była przecież "wolna". Krew lejąca się z uszu przez potworną ilość świerzbowca, silny KK......stan był bardzo ciężki.
Dzięki ciężkiej pracy wolontariuszy Kociej Przystani kotka żyje!!! Dochodzi do siebie bardzo pomału.....wciąż panicznie boi się człowieka, jednak to nie strach dzikiego kota, to lęk skrzywdzonego zwierzęcia przez "bydlaka" zwanym człowiekiem.....brak mi słów na to co się wtedy wydarzyło....
Z dnia na dzień staje się piękniejsza i odważniejsza, próbujemy odtworzyć zaufanie, odbudować relacje. Czy się uda?? Mam nadzieję że wkrótce się przełamie. Obecność w domu wśród ludzi kochających koty pomoże jej przełamać tą barierę.
Szukamy dla Romci odpowiedzialnych ludzi, którzy już nigdy nie pozwolą cierpieć tej malutkiej kocince i pomogę zapomnieć o tych strasznych chwilach.
Tak wygląda obecnie. Przed Nami jeszcze długa i ciężka praca....

