Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro wrz 07, 2011 12:29 Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Witam,
Piszę ten post w nadziei, że zawarte w nim informacje komuś się przydadzą (choć nikomu nie życzę tego, co przytrafiło się mi i Emi).
Jakiś czas temu umieściłam na miau ogłoszenie, że oddam kotkę. Jakoś tak niespecjalnie chciałam ją oddawać, dlatego też ogłoszenie nie było porywające. Narzeczony naciskał, ja odwlekałam, w końcu miałam się na poważnie zabrać za szukanie domu małej. Jednak nie było mi dane znaleźć jej dobry dom. Do rzeczy.
Mała była okazem zdrowia (4 m-ce), nawet katar jej nie męczył no kompletnie nic. Aż zdarzyło się to, co chcę opisać. Mój pies jest niegroźny, ogólnie toleruje koty, ale nie da sobie wejść na głowę. Mała zbliżyła się do jego pustej miski (mały żarłok), on na nią szczeknął i stało się coś, czego do tej pory nie rozumiem. Mała zaczęła wić się w konwulsjach, kiedy ustały przestała oddychać. Narzeczony jakoś ją przywołał do żywych. Oprócz lekko chwiejnego kroku nic jej nie było. Po trzech dniach kot znowu był jak wcześniej, biegała, psociła.
Ale zdarzył się następny atak, okoliczności jak poprzednio. Z tym, że ten był cięższy. Mała w ogóle nie chciała wrócić do żywych, musiałam reanimować ją metodą usta-usta. Udało się. Ale kot w ogóle nie reagował na nic. Leżała, śliniła się, była cała sparaliżowana.
Nie było poprawy po jednym, dwóch, trzech dniach, więc poszłam do jedynego weta, który uważałam, że mógł jej pomóc.
Pytacie pewnie, czemu dopiero po trzech dniach: otóż nie miałam funduszy na jej leczenie. Jak tylko udało mi się je zorganizować poleciałam biegiem do lekarza.
Pani Doktor obejrzała ją, rokowania niepewne do złych, kazała przyjeżdzać na zastrzyki.
Walczymy od tamtego czwartku. Mała dostaje leki doustne i zastrzyki.
Próbuje się podnosić, dopomina o jedzenie, sama gryzie, według Pani Doktor jest lepiej. Ja też widzę poprawę. Nadal nie wiemy co to mogło być. Mam nadzieję, że komuś pomoże mój post.
Chociażby będzie wiedział, że taka przypadłość może zdarzyć się u jego pupila i że warto walczyć
Jeśli mała wyzdrowieje oczywiście zostaje ze mną.

kotasia

 
Posty: 5
Od: Czw lut 03, 2011 22:11

Post » Śro wrz 07, 2011 13:24 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Dziwne, ale ja myśłę, ze wszystko już było.
Myślę, że ktoś już takie coś przerabiał i może coś pomocnego zasugerować.
Zdrowia dla koteczki.

PcimOlki

 
Posty: 10931
Od: Nie wrz 16, 2007 14:12
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw wrz 08, 2011 19:24 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Czy ja dobrze rozumiem że kotą trzy dni leżała sparaliżowana, śliniąca się a Ty dopiero po tym czasie poszłaś z nią do lekarza?

Nie wiem jaki dobry cel ma mieć w sumie Twój post - bo nie jest dowodem na to że warto walczyć - jak na razie dowiedzieliśmy się z niego że kotka w bardzo ciężkim stanie, mająca właścicieli, trzy dni była pozostawiona bez pomocy lekarza, pomijając fakt że o ile rozumiem po pierwszym ataku też tej pomocy nie dostała, mimo iż trzy dni do siebie dochodziła :(
No ale pierwszy atak, niech będzie, przeszło, powiedzmy.
Ale mimo naprawdę dużej tolerancji mojej na różne ludzkie zachowania nie jestem w stanie zaakceptować Waszego postępowania po drugim ataku.
Patrzyłaś na kotkę w tym stanie i?
Nie pomyślałaś żeby iść do weta i choćby błagać o pomoc?
Poprosić o możliwość zapłacenia później?
W ratach?
Przecież nawet nie wiedziałaś ile to będzie kosztowało, wet mógł uznać że kotka jest w stanie krytycznym, pomóc jej nie jest w stanie, proponuje eutanazję za parę groszy albo i za darmo - żeby się nie męczyła.

Próbowałaś choć z wetem na ten temat porozmawiać?
Nie rozumiem :cry:
Jak na razie Twój wątek jest dla mnie dowodem na to że kot nawet mając właściciela nie zawsze może liczyć na pomoc w razie nieszczęścia.

Koteczka jest odrobaczona?
Pasożyty nie tłumaczą do końca takich napadów, sam atak jak najbardziej, ale nie takie coś jak opisujesz - z kilkudniowym paraliżem etc.
Kotka bardzo potrzebuje badań krwi.
Może być poważnie chora a te ataki to objawy choroby - najprawdopodobniej wątroby, nerek, może serca.
Bez leczenia choroby podstawowej - prawdopodobieństwo kolejnego ataku z którego kotka się już nie pozbiera jest ogromne.

Co mówi lekarka?
I jakie są to leki które podaje?

Blue

 
Posty: 23942
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Czw wrz 08, 2011 19:32 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Weterynarz wykluczył epilepsję?
jednej z moich kotek zdarzyło się kiedyś coś, co zostało zdiagnozowane jako problem z nerwem błędnym, nagle, po zwróceniu kuli sierści kotem "rzuciło", potem była bez kontaktu, straciła słuch i wzrok, śliniła się. Minęło po kilku dniach, z tym, że kot był diagnozowany od razu.
Obrazek

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14568
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Czw wrz 08, 2011 21:18 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Mój post nie miał na celu pochwalenia mojego zachowania, napisałam go, bo nigdzie wcześniej nie spotkałam się z takimi objawami, może komuś pomoże.
Wiedziałam, że pisząc na forum od razu skazuję się na spalenie na stosie, cóż. Kotka miała właściciela, ja nie jestem (nie byłam?) jej właścicielką, szukałam jej domu. To oznacza, że była pod moją opieką dopóki nie zostałaby zaadoptowana, Jednak chcę napomknąć, że to był mój pierwszy przypadek chorobowy tego typu u kota (nie licząc drugiej bezproblemowej kotki którą uratowałam przez moją właściwą decyzję, możesz przeczytać dość stary post). Pierwszy raz byłam kompetnie oszołomiona, jednak kotce wyraźnie nic oprócz pokracznego chodu przez jeden dzień nie dolegało. Na drugi już jadła, trzeciego biegała. Byłam przekonana, że zdarzenie to było epizodyczne i więcej się nie powtórzy. Dlaczego za drugim razem nie poszłam od razu do weta? Jak wspomniałam nie miałam pieniędzy (dlatego m.in. chciałam oddać małą) a że od pewnego czasu mam problemy finansowe po prostu wstydziłam się zapożyczać w kolejnym miejscu. Brzmi egoistycznie, miałam jednak nadzieję, że małej przejdzie. Nie przeszło jak za pierwszym razem, poszłam do weterynarza. Nawet lekarka nie miała do mnie pretensji, rozumiała moją sytację. Stwiedziła, że robię co mogę, żeby jej pomóc. Karmię, rehabilituję, poświęcam jej praktycznie cały czas po pracy. To nie jest choroba żadnego organu, przynajmniej nie wg moich lekarzy. Jakiś dziwny, niezrozumiały problem z uk. nerwowym. Nawet podobno nie padaczka.
Naprawdę zastanówcie się czasem zanim podsumujecie kogoś po jednym poście. Wcześniej miałam też inne zwierzaki w tym koszatniczkę po wylewie która dożyła sędziwego wieku (niestety miała nowotwór). Każdemu jednemu poświęcałam czas miłość i pieniądze - tyle ile mogłam.
Dlatego z góry proszę o zaniechanie publicznego palenia na stosie, bo gdybym miała wcześniej inne wyjście byłoby inaczej.
To nie było na zasadzie: a tam kot jest silny, przejdzie jej! Tylko: oby jak najszybciej zdobyć pieniądze, żeby jej pomóc.
Jest odrobaczona, także to nie mogło być na tym podłożu.

kotasia

 
Posty: 5
Od: Czw lut 03, 2011 22:11

Post » Pt wrz 09, 2011 16:50 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

kotasia pisze:Wiedziałam, że pisząc na forum od razu skazuję się na spalenie na stosie, cóż.


Kto Cię na stosie spalił?
Naprawdę oczekiwałaś że nikt nie skomentuje trzydniowego oczekiwania z wizytą u lekarza w przypadku kota który po kolejnym niezidentyfikowanym ataku trzy dni leży nieprzytomny czy też zaśliniony i sparaliżowany?
A skoro oczekiwałaś krytyki takiego zachowania - to albo się z nią zgadzasz i nie używasz komentarzy w stylu o paleniu na stosie, albo się nie zgadzasz, a wtedy mi jest dziwniej bo poznaję nowe tajemnice bycia kociarzem.

Kotka miała właściciela, ja nie jestem (nie byłam?) jej właścicielką, szukałam jej domu.


Ale koteczka była pod Twoją opieką, całkowicie od Ciebie zależna.
A biorąc pod uwagę Twoją sytuację finansową - uważasz że rozsądne jest pozostawienie jej na stałe, zaniechanie szukania domu który będzie w stanie zaspokoić jej potrzeby?

Pierwszy raz byłam kompetnie oszołomiona, jednak kotce wyraźnie nic oprócz pokracznego chodu przez jeden dzień nie dolegało.


Na ile masz doświadczenie by to stwierdzić?
Z czegoś ten chód wynikał :(
Najprawdopodobniej z niedotlenienia mózgu.

To nie jest choroba żadnego organu, przynajmniej nie wg moich lekarzy. Jakiś dziwny, niezrozumiały problem z uk. nerwowym. Nawet podobno nie padaczka.


Na jakiej podstawie zostało to stwierdzone?
Weci zrobili jakiekolwiek badania krwi?
Biorąc pod uwagę że ataki nastąpiły jeden w sumie po drugim, w krótkim okresie czasu, że drugi atak był bez porównania bardziej destrukcyjny i to jak wyglądał - to naprawdę, ryzyko że będzie trzeci atak i że z niego kotka już się nie pozbiera - są ogromne.
Diagnostyka jest szalenie ważna :(

Naprawdę zastanówcie się czasem zanim podsumujecie kogoś po jednym poście.


Ja Ciebie nie podsumowałam.
Po prostu mnie co jakiś czas naprawdę coś zadziwia.
Naprawdę w sumie rzadko.


Jest odrobaczona, także to nie mogło być na tym podłożu.


A czym była odrobaczana?
Ile razy?
Bo odrobaczanie wcale nie oznacza że robale nie mogą być przyczyną.

Blue

 
Posty: 23942
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Pt wrz 09, 2011 17:17 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

kotasia nie przesadzaj.
Tak się składa, ze Blue jest najdelikatniejszą na tym forum osobą, która jednocześnie ma nieco więcej w głowie, niż samo siano. Gdyby odpowiedział ci ktokolwiek inny, rzeczywiście mogło by być ciężko, ale w przypadku Blue dziwi mnie twoja reakcja. Jeśli ktokolwiek moze pomóc tobie i twojej kotce, to własnie ona.

PcimOlki

 
Posty: 10931
Od: Nie wrz 16, 2007 14:12
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt wrz 09, 2011 21:25 Re: Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie... (paraliż?)

Zaznaczam sobie.
najszczesliwsza
 




Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 157 gości