TŻ z Ancymonem u weterynarza, ja w pracy.
No dobra zacznę od początku. Budze się rano, Ancymon jak to Ancymon, musi mi towarzyszyć we wszystkim. Wpierw jak próbuję udawać, że przecież jeszcze nie muszę wstawać pakuje się na mnie i mruczy, ugniata, wsadza wąsiska w nos wąchając moje oczy. Ubieram się leniwie, (On już najedzony, zadowolony bawi się sznurkami z moich ubrań. Idę biegać, Kotu Nysiu wyje pod drzwiami i skacze na klamkę. Wracam, robi mi ósemki wokół nóg. Ide myć się, mam towarzystwo. Pełna kontrola i obserwacje dzikiej przyrody w wykonaniu Nysiosława. Ale niestety mam obserwacje. W momencie jak jestem w łazience (może nie krótko ale nie tak długo znowu) Ancy jest 3 razy w kuwecie. No to już wiem, że jest bardzo źle. Mocz jeszcze nie jest czerwony ale już wiem. Zachowanie Nyśka też układa się w całość. To znaczy ostatnie poddenerwowanie. Idę do TŻta załamana (TŻ śpi) i mówię, że Kotu Nysiu jest bardzo chory. TŻ mówi "acha" ja w płacz, że nie kocha Kota Nysia i że mnie też nie kocha, że w ogóle się nie przejmuje naszymi problemami i.... Kotu Nysiu biega właśnie za muchą. TŻ przy słowach, że mną też się nie interesuje odwraca się urażony (guupek) spoglądając na podskakującego Ptyśkas. jadę do pracy rowerem i przemyśliwywuję sobie całą sytuację. Dzwonię do TŻta i mówię co się może dziać, że Nysio cierpi, że.... TŻ poza domem, wraca koło 14 i mówi, że jest to co mogło być. No to każę mu włączać sygnał i jechać do weta. Wcześniej ustaliłam, gdzie na Woli można podjechać, żeby było ok, TŻ z Nyśkiem u weta, stresuję się podwójnie, bo to pierwsze tak poważne (lecznicze) zadanie dla TŻta tzn. samodzielne pójście do weta. Wcześniej oczywiście instrukcja co i jak, że muszą być szelki, książeczka zdrowia, długie elaboraty jak Nysio chorował, co się działo, jakie objawy, co ma mówić i najważniejsze przykazanie "najlepiej zadzwoń do mnie to porozmawiam z panią wet"... rozmawiałam. Pół godziny... Rozmawiam z panią wet, wysłuchuje jakie leczenie, opowiadam jakie niezapisane leki, jak pomagały, jak nie pomagały, streszczam historię choroby, wysłuchuję zaleceń. Dopowiadam, bo TŻ jak to TŻ uznał, ze Nysiek nie ma czym się stresować. Oczywiście sprostowałam, że jednak ma czym

bo nas nie było dwa weekendy pod rząd i okropnie to się Chłopakowi niespodobało. Pani wet rozwija długą opowieść o tym, że badania wykazują, że częstą przyczyną kryształów jest właśnie stres. Upewniam się czy TŻ słyszy to napewno...
Wszystko wiemy, działamy. Uważam nieskromnie, że Nysiek ma świetną panią, że jest gotowa robić mu zastrzyki w domu. Kotu Nysiu uważa zgoła inaczej... no cóż.
W domu rozwijam temat stresu i że musi być obróżka, która Go będzie odsresowywać (jestem dumna, że TŻ tylko w myślach puka się w głowę... no ale i tak jest dobrze, bo on wychowywał się bez zwierząt). Ale patrzy tak jakoś na mnie dziwnie... pytam się jak w gabinecie i acha wiem gdzie był haczyk. W poczekalni Kot Ptyś ryczał jak szalony (słyszałam przez telefon, pewnie najbliżsi sąsiedzi też słyszeli bo fabryka wiele dała). Później pani wet Go uwolniła. Więc zaczęło się zwiedzanie. Wchodzenie pani wet na klawiature, stanie przed monitorem, skoki na szafki. Słowem wszystko było bardzo ciekawe. Niestety szybko się skończyło i Ptysiek postanowił zwiedzać dalej.. więc zaczęły się skoki na klamkę i wąchanie zapachów za drzwiami... Podobno tez było zainteresowanie, że to taki Duży ładny kot (miłe panie... w przeciwieństwie do pani wet nie mówiły, że gruby i musi się odchudzić). I nastąpił hit tzn. Ancymon tak bardzo zaskoczył panie, że aż je chyba rozczarował. Bo wielce interesujące zapachy (jak mniemały panie) były dla Ptyśka chęcią wydostania się z pomieszczenia a nie adorowania białych atrakcji za drzwiami. Prościej to ujmując... Ancymon totalnie i kompletnie olał białe myszki, którymi miał się zachwycać tzn. spojrzał na nie i poszedł dalej. Szok na twarzach Pań bezcenny, nawet podobno powiedziały, że to bardzo dziwny osobnik
