Tola się znalazła. Była na drzewie, niedaleko bloku gdzie mieszka. Tej nocy, gdy poszłyśmy jej szukać, usłyszała mój głos i nawet odpowiadała pomiaukiwaniem, ale nie sposób było ustalić skąd dochodzi dźwięk. W końcu koteczka odważyła się wyjść z ukrycia i podeszła w pobliże klatki, skąd na drzewo zapędził ją miejscowy rezydent - kocur. Widziały to panie dokarmiające koty, które powiadomiły opiekunkę Toli - akurat tyle co wróciła z naszych poszukiwań.
Koteczce na szczęście nic się nie stało, choć nie było jej 4 dni! Jakimś cudem wyplątała się z szelek. W domu przywitała się ze wszystkimi i od każdego domagała się pieszczot. Pani solennie obiecała, że już nigdy nie będzie próbowała jej wyprowadzać.
A to foty, jeszcze sprzed zniknięcia:
Z panią:

i solo

Nawet nie chcę myśleć, jak ta "przygoda" mogła się zakończyć, nie przeżyłabym, gdyby coś jej się stało. Do teraz jestem w szoku
