Nie gniewam ,bo i za co.
Dziś rano wlazłam na małe cosik , płaczące i uciekające. Lazłam posesjowe karmić jak to to usłyszałam.

Przegonił mnie gówniarz po krzakach i wreszcie po parkingu. Ukłony przed każdym samochodem uskuteczniałam by dojść gdzie sie schował. Na czworakach, na kolankach ...Ciągle myśląc łapać czy nie łapać. Bo jak złapie co dalej? I ciągle zaglądając z głupią nadzieja,że sam wylezie. A gówno zwiewało. Zamelinowało sie pod samochodem ,busem włażąc do środka. A ja bez łapki, bez niczego.Bo kto wiedział,że wlezę na takie coś. Bure z białym ok 2 m-cy. Drący sie dzieciak, mamy szukający.Wyłożyłam odrobinkę jedzenia i pogalopwałam po łapkę . Jak wróciłam to jedzenie znikło, a kocio siedzący przy kole, znów czmychnął pod podłogą. Siedziałam jakiś czas pilnując grzmota ale ludzie zaczęli się kręcić. Zagadywać, zaglądać. Zostawiłam na busie kartkę ,że mały jest w środku i resztki jedzenia. Jutro chyba znów pójdę ale od razu.Raniutko.Bo potem na cmentarz idę polować.
Teraz wróciłam z obchodu. Jedzenia nie ma,busa nie ma ,śladów krwi też nie ma.
Tiaaaak, mam się cieszyć czy rozpaczać że gadzina nie wpadła w moje łapki

Mam zostawić bo nas dużo? Bo nie ma gdzie upchać? Bo remont?! Jeszcze go nie mam a już zamartwiam się. A to nie jest dobre dla stanu mojego umysłu.
Remont trwa i nie am tak łatwo. Po zdjęciu tapety odpadła część ściany pod parapetem.W zimie nas zalały roztopy.Dosłownie ciekło. Okazało się,że papier jakoś ścianę trzymał a teraz ruina... cały urlop prze*******ny
Koty wydajnie pomagają.A nie które olewają robotę.Dosłownie.