anulka111 pisze:A jak Twoi rezydenci znosza dokacanie?
I czy stawiasz sobie jakas granicę dokacania?
O granicy pisałam, był to jeden kot. Nie chcę teraz brać psów, ze względu na to że mam dwuletnie dziecko i nie ogarnełabym wychodzenia z nimi. Mam własne dwa.
Wyjątkiem były te dwa szczeniaki, nie było nad czym się zastanawiać.
W tej chwili, przy trzech tymczasach musiałoby się stać coś naprawdę wyjątkowoego, żebym wzieła jeszcze coś (tfu, tfu!)
Moją granicą jest fakt, że ja wynajmuję mieszkanie i mieszkam na parterze. Koty widać na oknach. Muszę uważać, to dość silna motywacja

Rezydenci znoszą to średnio.
Kiedy miałam Mrozika - dorosłego kocura, moja Cićka spędziła cały ten czas na górnych szafkach, bardzo się go bała. Już wiem, że powinnam unikać brania kocurów.
Są drobne tarcia, ale z każdym tymczasem jest lepiej. Owszem był KK, była grzybica, wszyscy w domu mieliśmy, ale od tego się nie umiera

Przedtem wolałam brać psy, ale ze względu na to że mam dość terytorialnego rodezjana, brałam suki albo szczenięta. Tez tylko pojedynczo, poza tymi szczeniaczkami z Mazańcowic, przez które zresztą poznałam Halbinę

No więc potwierdzam, znam, byłam w domu, widziałyśmy się kilkakrotnie na akcjach adopcyjnych, na marszu niemilczenia, zwierzaki Halbiny też nie są wirtualne

PS. Dodam jeszcze z własnego doświadczenia, bo od 6 lat prowadzę adopcje rodezjanów - pieniądze to mały problem. Zawsze da się je jakoś zorganizować, a ludzie chetnie dają. O wiele większy problem to miejsce. Każdy woli dać pieniadze i mieć czyste sumienie, ze pomógł, ale żeby wziąć do siebie takiego zwierzaka, poświęcić trochę pracy, naruszyć swój sielski spokój - to juz coś o wiele większego. Dlatego DT są tak bardzo potrzebne.