Miałyśmy już się rozstać. Była tak biedniutka...
Wzięłam na ręce i porozmawiałam z nią. Powiedziałam, że następnego dnia wieczorem pójdziemy do tej fajnej pani doktor, która jej mówiła wierszyki, do pani Izy. I że pani Iza pomoże jej już odpocząć... To miało być w środę. Iza miała mieć nocny dyżur. Nie chciałam do byle kogo, w tłoku i pośpiechu.
W środę Kasia ożyła. Zaczęła memłać strzykawkę. Łazi, mruczy, trochę gada. Wieczorem wyszła ze mną na klatkę schodową, usiadła na parapecie, wyglądała sobie przez okno, strzelała mi baranki, wtulała się w twarz, mruczała...
To żyjemy. Ona decyduje. Próbuję za nią podążać.
Z Chajeczką

Dziś wygramoliła się na balkon. Zimnica taka, a toto wkitrało się na koci hamaczek i kima sobie, chudzinka maleńka...
Zaniosłam jej podusię, okryłam kocykiem, zamontowałam parasolkę i taka nam całkiem fajna cieplutka i sucha miejscóweczka wyszła. Spodobało się...
Pilnuję tylko, żeby ją przykryć, jak wraca ze swojego zakomputerowego kibelka. Spod kocyka mruczy ciepły bury kłębuszek...
Zdjęcia wyszły trochę nieostre. Ale to nieważne.
