Witajcie! Zwracam się do Was z prośbą o poradę, jak i przy okazji pozwolę sobie się trochę wygadać.
Jestem samodzielną studentką, pracuję, utrzymuję się sama i posiadam własne mieszkanko. Bardzo małe mieszkanko, bo jego metraż to zaledwie... 10 m2. Od zawsze miałam słabość do zwierząt, a szczególnie do kotów. W domu rodzinnym miałam dwa koty, z czego kotkę wychowaliśmy od 2 miesiąca, zaś jej synka - od narodzin (

). Kotka była agresywna, albo raczej "mało subtelna" (nauczycielka od pianina nie chciała wierzyć, że stan moich rąk to wynik zabaw z nią), aczkolwiek niesamowicie inteligentna i władcza. Skutecznie odstraszała wszelkie koty z sąsiedztwa, a nawet i psa sąsiada - owczarka niemieckiego (kiedyś zrobiła na niego szarżę po tym, jak obszczekał jej synka). Potrafiła wejść wszędzie - tam, gdzie były klamki, jak i tam, gdzie ich nie było. Zazwyczaj nie miała ochoty na przytulanki, ale zawsze się ze mną witała, kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy w ciągu dnia - wydawała z siebie odgłos podobny do darcia materiału i dawała... całuski, prosto w usta (raz poczęstowała mnie swoim językiem, bleeeee...

). Na imię miała Myszka (była szara i niezwykle łowna). Miała, bo zaginęła cztery miesiące temu, pozostawiając dom o połowę bardziej pustym. Drugi kot - czarny jak smoła Tosiek - przyszedł na świat "przypadkowo" (Mysza zaciążyła tuż przed planowaną sterylką), zaś jego tatą był czarny kocur z pobliskich działek. Mieliśmy niezwykłe szczęście, że owocem tego związku był jedynie on. Po matce nie odziedziczył niczego, poza oczyma oraz nieco dłuższą sierścią (Myszka była skoligacona z persami). Inteligencja u niego niestety niedomaga, co zawsze czyniło go uroczym. Idealnym zobrazowaniem ich zróżnicowania był sposób poruszania się - Mysza musiała mieć dzwonek, abyśmy się mogli zorientować, gdzie się podziewa, natomiast kiedy Tosiek biegł, jego charakterystyczne "łup, łup, łup" odwalało brudną robotę dzwonka. Z początku miał również problemy z siusianiem, z czego z czasem udało mu się wyrosnąć. Rozbrajający jest natomiast jego sposób miauczenia - pomimo trzech wiosen na karku, miauczy cieniusieńko, niczym kocię.
Bądź co bądź, przeżyłam ze swoimi kotami nie jedno - od sterylizacji&kastracji, poprzez ropomacicze, robaki, zaropiałe ślepia, kleszcze, problemy z siusianiem, zdejmowanie z drzew, ratowanie z zakleszczenia w lufciku (

), kilkudniowe zaginięcia, aż po zaginięcie całkowite. Wszystko to oczywiście sprawia, że szalenie tęsknię za posiadaniem kota. Rodzice mojego chłopaka co prawda sprawili sobie szczeniaka, ale wszyscy kociarze wiedzą, że kto raz zakocha się w kotach, nie nasyci się niczym innym. I tutaj pojawia się kwestia, którą chciałabym poruszyć - zastanawiam się nad przygarnięciem ze schroniska kota, może bardziej kociaka. Od poniedziałku do soboty nie ma mnie w domu ok. 8h (do końca września wychodzę jedynie w piątki i soboty). Mieszkam na parterze, mam jedno okno, które jest okratowane (nie ma problemu z zamontowaniem siatki). Chciałabym wziąć do siebie kota o spokojnym, leniwym usposobieniu, tudzież kota niewidomego, bez kończyny lub z innymi "defektami". Nadmienię, że za +/- 1,5 roku, może 2 lata, szykuje mi się wyprowadzka do mieszkania ok. 70 m2. Osobiście jestem zdania, że każdemu kotu byłoby lepiej żyć z dbającym o niego człowiekiem, niż w schronisku, a ja nie chcę czekać na lepsze warunki, ponieważ w już teraz mogę sobie pozwolić na utrzymanie kota. Chciałabym się jednak zapytać Was o zdanie - co sądzicie na ten temat? Z chęcią odpowiem na pytania.