Kiedy zniknął "Kot", zaczęłam kupować "Kocie sprawy". Wśród czytelników tego miesięcznika są ludzie w różnym wieku - od wnuczka do dziadka. Można przeczytać artykuły na różnym poziomie, młodzież zamieszcza swoje opowiadania. Są strony poświęcone adopcjom, porady, wywiady, artykuły o rasach kotów. Jednym słowem fajnie. Fajnie? Absolutnie nie fajnie!!!
Z numeru na numer wkurzałam się coraz bardziej. Felietony i opowiadania o piwnicznych albo podwórkowych kotach, które rozmnażały się i ślicznie rozwijały. Potem czasami było smutnawo, bo któreś kocię wpadło pod samochód, no ale pozostałe wesoło się bawiły i znów stawało się przyjemnie. Czasami jakaś kotka przyprowadzała młode i tak ufała autorce współpracującej, że pojawiała się przed jej domem co jakiś czas z nowym miotem. Czasami jakieś kotki znikały i nie wracały. Jakieś kocię marnie ginęło w zębach psa i trzeba było poszukać następnego. Domowe kotki rodziły śliczne kocięta - najpierw robiły się okrągłe i wszyscy niecierpliwie czekali na cud narodzin. Takie zwykłe kocie życie. To wrażenia z wielu poprzednich numerów.
Ostatni numer "Kocich spraw" - dział "Poczet kotów", opowiadanie stale współpracującej z redakcją Barbary Ogonowskiej 'Kot, który zaufał za późno". Autorka dokarmiała koty. Z czterech kociąt, które zaczęła dokarmiać, została jedna kotka. Autorka zaobserwowała, że kotka jest w ciąży. Wyjechała na urlop, a po powrocie spotkała tę kotkę, ale bez kociąt. Wet stwierdził, że kotka była młodziutka i mogła urodzić martwy miot. Następnie autorka kupiła dwa rasowe kocięta. Młode zaprzyjaźniły się z kotką, która uczyła je polować i bawiła się z nimi. Potem autorka spokojnie zauważyła, że kotka ma narzeczonego, z którym przychodzi na posiłki. Kotka zaciążyła (co było do przewidzenia), zachorowała, wyzdrowiała i nadal chodziła z wielkim brzuchem, tyle że wyglądała na przemęczoną. Pewnego dnia przyszła do pani Ogonowskiej i pokazała zwisający z dróg rodnych kawałek kociaka. Wetka telefonicznie poradziła, żeby kociaka wyciągnąć. Okazało się, że kocię nie żyje od co najmniej dwóch tygodni, reszta miotu w macicy kotki również. Co było dalej? Kotkę należało natychmiast operować. Była młoda, silna, mogła przeżyć operację. Po niej potrzebowałaby warunków do rekonwalescencji. Wetka nie prowadziła szpitalika, a autorka miała przecież rasowe, delikatne koty. Maxi zaufała, przyszła po pomoc i... tego samego dnia została uśpiona.
Qrcze, gdyby Maxi została w porę wysterylizowana, nie byłoby tego problemu i spokojnie cieszyłaby się życiem. O tym już nie ma w artykule ani słowa. Pani Ogonowskiej było smutno, a jej ramię, podrapane podczas wyciągania zwłok noworodka z kotki, wymagało 3-tygodniowej kuracji antybiotykowej.
"Kocie sprawy" są, jak sama nazwa wskazuje, miesięcznikiem prokocim. Jednak starannie omija temat sterylizacji. Spełniając rolę edukacyjną, nie publikuje tego, co najważniejsze, co powinno być w każdym numerze - kwestię regulowania kociej populacji i zapobiegania nieszczęściom wynikającym z braku sterylizacji kotów. W tej chwili to jedyny dostępny na rynku magazyn poświęcony kotom.
Ja już wysłałam maila na adres redaktor naczelnej:
m.i.bielicka@kociesprawy.pl Może warto by było zorganizować akcję uświadamiającą redakcję o znaczeniu propagowania sterylizacji?