BarbAnn pisze:pozytywka pisze:nie zdążyłam, przez to, że ona się tak rozdrapuje
no i przez Lucjana, co tu kryć![]()
jak widac jest co kryc a raczej kogo
Tym samym torem podążyła moja myśl, alem jest zbyt nieśmiała, coby tak napisać


Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
BarbAnn pisze:pozytywka pisze:nie zdążyłam, przez to, że ona się tak rozdrapuje
no i przez Lucjana, co tu kryć![]()
jak widac jest co kryc a raczej kogo
pozytywka pisze:Może zgubiłyśmy rujkę w tramwajce? Ciekawe kto jej teraz dostanie?
Najbliżej stał taki pan z parasolem ...![]()
pozytywka pisze:wczoraj chciałam strzelać sobie w łeb?![]()
To ciekawe, co bym musiała zrobić dziś![]()
23-cia z kawałkiem, gaszę światło, łapię rujkującą Zdzichę i ształuję się w łóżku.
Po chwili słyszę wysokie, piskliwe nawoływanie Lokiego.
Za chwilę AYO! AYO - on tak woła Caillou (no chyba, że przywołuje koleżankę z Gdańska)
Włazi do pokoju szuka, śpiewa a na końcu udaje rujkującą Zdzisławę, na to z drugiego końca korytarza włącza się MEOW, MEOW! miiiiiiiaaaaaaauuuuuuuu, mioooooooou, miau, miau, miau
Zdziska się podrywa i zaczyna kręcić tyłkiem.
Loki, uspokojony, że już wie, gdzie ona jest, wychodzi.
Waldemar zawodzi - przyyyyyjdź, pomiiiiiziaj, meow, meow!
W końcu zasypiam z jednym okiem nerwowo wlepionym w budzik nastawiony na 5.00
Budzi mnie energiczne stukanie do drzwi. Patrzę na zegar 00.32
Stwierdzam, że to pomyłka i łapię Zdzisławę, która już się zrywa, bo a nuż to ktoś, kto jej zrobi małe kotki. Stukanie nasila się.
Biorę Zdzisławę na ramię żeby mi nie wyprysnęła i otwieram drzwi roztrzęsionej sąsiadce.
Włamanie do wózkowni/rowerowni.
Zawiadomiła policję, ale pozwolili uciec sprawcom.
Jak zwykle - przyjechało dwóch takich przecinków po szkole podstawowej i nawet nie wysiedli z auta.
Sąsiadka krzyknęła przez okno, "łapcie ich, bo to oni" – dwóch zbójów prysnęło, a trzeci, trzymany grzecznie za rączkę przez policjanta, który w końcu postanowił wysiąść i delikatnie zapytać złodziei: "co tu robicie?" - wyrwał mu się i też dał nogę.
Sąsiadka załamana, że teraz z zemsty wybiją jej okna.
Szczypiorki biegają w ciemnościach po osiedlu, potykają się o własne sznurówki i udają, że usiłują złapać włamywaczy. Na szczęście wezwali posiłki.
Cofam się do mieszkania po klucze, odkładam Zdziskę, która jest przekonana, że jacyś mili panowie policjanci zaraz zrobią jej małe kotki, szybko wychodzę i jeszcze szybciej zamykam drzwi, żeby odciąć Zdzisławę. Niestety odcinam, ale sobie duży palec u nogi (nieomal).
Rozorywuję palec u nasady paznokcia. Bryzga posoka, czego w ciemnościach i zaaferowaniu nie spostrzegam początkowo.
Schodzimy z sąsiadką do wózkowni sprawdzić czy coś zostało skradzione. Rąbkiem koszulek nocnych, żeby nie zostawiać własnych odcisków, uchylamy drzwi - pierwsze, drewniane, z zamkiem otwieranym spinką do włosów. Za nimi zamontowane są porządne stalowe drzwi z kraty - skórkojady zniszczyli zamek, pogięli część zamknięcia, ale nie zdążyli nic wynieść.
W tym momencie wypada do nas w radosnych podskokach 80kilowy amstaff sąsiadki, który uważa, że to świetna okazja do skoczenia mi łapą na zmasakrowany palec. Świeczki stają mi przed oczami, dzięki czemu spostrzegam, że broczę krwią serdeczną.
W tym momencie do klatki wbiegają wezwane posiłki mundurowych – amstaff radośnie rzuca się w ich kierunku.
Sąsiadka w ostrych słowach wyrzuca Szczypiorom, że zawalili; oni w pierwszej chwili biją się w młode piersi, potem zaczynają się awanturować. Amstaff szczeka radośnie i wybiega w noc lipcową, palec broczy, wezwane posiłki niemal aresztują sąsiadkę.
Schodzę dyskretnie ze sceny, nie chcąc rozpryskiwać mojego DNA na właściwych śladach, bo słyszę, że policyjne psy są już w drodze (to nie wyzwisko, to fakt – jedzie pies tropiący).
W domu Zdzisława płoży się przy podłodze, wydając lubieżne kocie okrzyki, Lucjan – MEOW! MEOW!; Loki nerwowo biega po domu i wskakuje na meble i melduje się przy miskach.
Idę do łazienki, wylać litr krwi z kapcia i mętnie zastanawiając się, kiedy moje szczepienie przeciwtężcowe traci ważność; Dezynfekując ranę cięto-szarpaną rozważam ile i jakich bakterii może mieć na łapach piesek sąsiadki i poszukuję jakiegokolwiek plastra. Oczywiście wszystkie środki opatrunkowe zapakowałam rodzinie na łódkę. Rezygnuję z zalepienia rany scotchem i ruszam na obchód mieszkania, zamykając szczelnie wszystkie okna.
Towarzyszy mi MEOW! MEOW! Lucjana, nawoływanie Zdziski oraz łomot
łap Lokiego o meble.
Wychodzę na balkon sprawdzić okna, za mna wymyka się Loki. Łapię Lokiego i zanosze do pokoju, na balkon wpada Zdziska i zaczyna wycie przywołujące, bo przecież chce mieć małe kotki.
Łapię Zdzisię, wynoszę, a Loki jest już na balkonie.
Zaczynam płakać, palec mnie boli, czuję że zakażenie już wędruje w górę, cieszę się, że to prawa noga, zakażenie będzie musiało nadłożyc drogi, żeby dojść do serca.
Łapię wszystkie koty przy akompaniamencie wrzasków Lucjana. Gaszę światła i ształuję się ze Zdzichą w łóżku.
Słyszę przez okno, że policja odjeżdża. Słyszę również wszystkie rozmowy, które wywrzaskują krótkofalówki, czy inne radia – złoczyńcy też je słyszą jak mniemam.
Zasypiam z mruczącą Zdzisławą pod pachą - 1.30 nowego dnia.
2.10 budzi mnie szczęk kraty w wózkowni. Zrywam się na równe nogi (jedna jest trochę mniej równa), zrywa się Zdziska – może to stuka ktoś, kto zrobi jej małe kotki? Przybiega Loki; za chwilę słychać MEOOOOW! MEOOOOW!
Kuśtykam do drzwi – wyraźnie ktoś, coś robi z kratą wózkowni. Na bosaka, z chusteczką higieniczną fantazyjnie zamotaną na palcu skradam się na dół.
Słyszę: „o już tu idą”. Krew mi zamiera w żyłach ale zaczyna pulsować w palcu.
Dwie osoby odskakują od kraty wózkowni i przesuwają się za róg. Facet odwraca się do mnie tyłem, ma dziwny pas z narzędziami na biodrach, obok leży neseserek wypełniony jakimiś przyrządami – nie widzę dokładnie, bo bez okularów w ogóle nie widzę, a zaspana i przerażona nie widzę w dwójnasób. Kobieta stoi i patrzy na mnie. Czas staje w miejscu, w głowie kołacze mi się pytanie: „co państwo tutaj robią?”. Wydaje mi się tak idiotyczne i nie na miejscu, że milczę, stoję nadal i tępym wzrokiem usiłuję patrzeć równocześnie na faceta, nadal ostentacyjnie tyłem, kobitkę w kurtce czerwonej (zapamiętać rysopis, zapamiętać rysopis) z jakimiś papierami w ręce, neseserek z oprzyrządowaniem, kratę i rowery w pełnym oświetleniu.
Po chwili słyszę od pleców faceta: „jesteśmy z policji”.
Krzepiące zdanie. Wyduszam z siebie skrzekliwe „uff, myślałam, że oni wrócili” i w odpowiedzi słyszę: „wie pani coś na ten temat? To pani ujawniła?” Wycofuję się nerwowo, nagle pełna wątpliwości – bo jeśli to nie policja i uznają, że to ja ujawniłam, to co teraz? Wp….ol?
Kuśtykam z powrotem. W drzwiach – MEOOOOW, MEOOOOW!. Zdzisława leży z nastawionym tyłkiem przy drzwiach, Loki waruje przy miskach – po tylu atrakcjach, trzeba się wzmocnić.
Siadam i nasłuchuję – co oni tam robią, czy ekipa od odcisków palców mogła przyjechać tak późno? A jeśli to złoczyńcy? Pięć minut później trzaskają drzwi – ekipa taka, czy inna opuściła miejsce zdarzenia. Stukam do sąsiadki, amstaff radośnie zaczyna szczekać oraz skakać za drzwiami. Na szczęście sąsiadka nie otwiera. Wracam – Loki przy miskach, Lucjan – MEOW!, Zdzicha pręży zadek.
Padam w wyrko.
4.00 podrywam się, bo ktoś trzasnął klapą od bagażnika.
Loki – miski, Zdzicha – zadek, Lucjan – MEOW!
Do piątej drzemię z jednym okiem na budziku, jednym uchem przy drzwiach od wózkowni.
Rano się zdziwiłam, co to za ślady po całym przedpokoju rozsiane, co te koty znowu rozniosły?
Po zbadaniu odkryłam, że to ja, miotając się jak ranny łoś, naznaczyłam dom![]()
Co przyniesie nowy dzień?
magdaradek pisze:ale ja jestem do tyłu z tymi postami......to w końcu Lucjan jest u Ciebie????![]()
![]()
![]()
shalom pisze:Nie znajdę dobrego komentarza do tej całej relacjiwymiękam
sliver_87 pisze:Joo zawsze moze wyjsc kurka wodna przeciez, no nie ?)
jozefina1970 pisze:sliver_87 pisze:Joo zawsze moze wyjsc kurka wodna przeciez, no nie ?)
Nie, z tego nie wyjdzie
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 88 gości