Witam wszystkich, jestem tu nowa, jeżeli zamieszczam swój temat nie tu gdzie powinnam to z góry najmocniej przepraszam. Chciałam opisać Wam co mi się ostatnio przydarzyło i prosić o pomoc.
Niedziela, piekne słońce, mąż wrócił z pracy, więc wybraliśmy się z półtoraroczną córeczką i psem bernardynem na spacer. Idziemy piaskową drogą pomiędzy gospodarstwami rolnymi i polami, idziemy i dyskutujemy jak to gospodarze na wsi dbają o swoje psy - czyli zagroda w niej pies dużo dużych pustych garnków i jeszcze więcej ich kup jednym słowem mówiąc masakra. Mój mąż prowadzi naszego psa na smyczy i w pewnym momencie Luna zatrzymała się na pograniczu drogi i pola i macha ogonem, myślę sobie pewnie mysz, zaglądam a na mnie z takiego malutkiego rowu wzdłuż drogi zagląda rudo -biały kotek. Gdy mnie zobaczył zaczął miałczeć, kotek zaczął mi podpadać ponieważ tak nienatrulnie siedział, poprosiłam męża, żeby zobaczył co się z nim dzieje, i niestety tak jak myślałam kotek ma bezwładny tył. Natychmiast długo nie myśląc mąż zdjął bluzę , zapakował go w nią i idziemy do domu zostawić psa, zapakować się w auto. No ale jest niedziela, więc gdzie tu jechać (mieszkamy na wsi) mamy lekarza weterynarza zaprzyjaźnionego ale u niego automatyczna sekretarka okazuje się, że wyjechał na wakacje. Blisko nas jest małe miasteczko i weterynarz również ale w niedziele nie pracują. Spróbowaliśmy i podjechaliśmy do niego (gabinet ma u siebie w domu więc zawsze jest szansa, że będzie no ale jeszcze zostaje pytanie czy to weterynarz z powołaniem czy powie mi ja mam dziś niedzielę więc proszę przyjść kiedy indziej, no i jest jeszcze trzeci wariant czyli naciągacz - a ja na wychowawczym, kredyt na dom we frankach

i dwadzieścia kilka złoty w portfelu) dzwonię do drzwi, otwiera pan doktor widać,że podczas gotowania obiadu. Opowiedziałam mu całą historię, doktor go przebadał za pomocą dłoni, i powiedział, że trzeba dać mu szansę, że nie wiemy co mu się stało (czy to samochód, pies, czy może człowiek), że nie wygląda to najlepiej, ale spróbujmy, więc kotek dostał 2 szczykawy leków i kazał go przez 2 -3 dni obserwować. Może to być uraz, a może to być tylko obrzęk, który odpuści, i wszystko wróci do normy. Przyjechaliśmy do domu, zrobiłam mu legowisko z kartonika i kocyka, dostał jeść, pić i poszedł spać, i tak minęła nam niedziela. Wczoraj okazało się, że zaprzyjaźniony lekarz wrócił, więc pojechałam do niego, pooglądał go, poruszał łapkami i sądzi, że złamania kończyn nie ma, więc albo uszkodzenie rdzenia albo obrzęk, dał mu lek sterydowy i b complex. Powiedział, że to są tak silne dawki, że jeżeli ma chodzić to powinno mu się po tym poprawić.kazał przyjechać w środę i powiedział,że jeżeli nie będzie minimalnej poprawy to niestety nie będzie wyjścia z sytuacji. Wróciłam do domu i zaczęłam dzwonić po innych lekarzach z zapytaniem ile kosztuje rtg, i poprostu nie stać mnie na nie bo koszty zaczynają się od 70 zł i kończą na ponad 100 zł. Wiem, że po zrobieniu zdjęcia widziałabym jakie ma szanse, i nie zamartwiałabym się, że kotek może miał szansę a ja ją zmarnowałam. Niem weim co mam robić, poprawy dzisiaj nie ma (wiem, że ma czucie w tych łapkach i ogonie i bez problemów załatwia się). Kotek jest bardzo pogodny, chętny do zabawy i mruczy jak tylko do niego podchodzę. Dlatego zwracam się do Was o pomoc: może ma ktoś znajomego lekarza na terenie trójmiasta który mógłby wykonać rtg za darmo lub za rozsądną cenę, proszę też o informację, czy ktoś miał kota w podobnej sytuacji, i jak przebiegał powrót do "normalności" Pozdrawiam Ania