Dziękuję Kochani za wszystkie kciuki!!!
Niestety próby znalezienia domku przez znajomych zawiodły...
Wszystkie możliwości zostały w tym temacie wyczerpane
Znajoma mojej koleżanki kotka nie weźmie, szwagier sąsiada też ostatecznie nie...
Pora więc na ogłoszenia... Jakoś nie mogę się za to zabrać,
bo w pracy nie mam chwili czasu ani spokojnej głowy, a w domu nie mam za to komputera...
Poza tym codziennie jeżdzę na Ursynów do kotka i wracam późno.
Ale w tym tygodniu długi weekend, to coś sie wymysli.
Dziś nocowałam na Ursynowie u Małego.
On się powinien nazywać Świrek albo Wampir.

Biega jak wariat, jak się rozkręci, to są nieustanne galopady po całym mieszkaniu

I uwielbia wszystko gryźć - ręce, stopy, wszystko, co się nawinie.
Chyba go zęby swędzą...

Nie wiem, jak go tego oduczyć, bo kto zechce takiego gryzielca...
Nie przypominam sobie,
żeby Rysio i Mefisio tak wszystko gryźli...
Ale też fakt, ze oni wychowywali się razem i gryźli siebie nawzajem,
a ten Mały, z braku kociego kompana, koncentruje się na człowieku.
Pięciu minut w spokoju nie usiedzi, ciągle tylko szaleje, chce się bawić, podgryza,
biega, skacze itd itp...
We wtorek był szczepiony, zniósł to bezproblemowo.
Wszyscy w lecznicy się zachwycali, że taki fajny kotek, taki grzeczny i proludzki.
Tylko troszkę się bał... Jak lekarz go badał i postawił w pewnym momencie na stole,
to Mały od razu do mnie, wtulił się we mnie mocno...
Ale przy szczepieniu nawet nie pisnął.
Dzielny kociak z niego.
Strasznie się martwię, co z nim będzie...
I tak strasznie, potwornie mi wstyd, że jestem tak beznadziejnie słaba psychicznie...
Na miau i na facebooku ciągle nowe koty w potrzebie, nowe kociaki, koty wyrzucone, skrzywdzone...
Jak to czytam, to potrafię tylko ryczeć, serce mi pęka i czuję, że mnie to wszystko przerasta, że to za dużo dla mnie...
Wstyd mi potwornie... Kiedyś chciałam być wolontariuszką w schronisku... Ale jedna wizyta w schornie, widok tych psów, kotów w klatkach... Ryczałam jak bóbr, długo byłam po tym chora, nigdy tego widoku nie zapomnę... Nie nadaję się do tego, tak mi wstyd, że jestem taka słaba i beznadziejna... To mnie wszystko przerasta...
U mnie przy pracy, przy muzeum, tez są koty... Są tam ludzie, którzy je dokarmiają, ludzie z drugiego muzeum, rozmawiałam z nimi kiedyś.
Koty są niekastrowane i ciągle są nowe maluchy. Ci ludzie uważają, że to dobrze, bo takie prawo natury, ale rozmawiałam z nimi
i powiedzieli, ze zgodza sie, zeby koty pokastrowac i posteryzliwac, ale to ja sie tym musze zająć. I tak mi to lezy na sercu od wiosny, ale nie mam czasu i sily... A kolezanka mi powiedziala w tym tygodniu, ze widziala, ze sa tam nowe kociaki... Boje sie tam nawet pójść... Bo co z tymi kociakami zrobię??? Z jednym nie mogę sobie poradzić... Nie wiem, do kogo sie zwrócic o pomoc w tej sprawie, ja w zyciu kotów nie łapałam, nie mam klatki ani nic, nie dam rady złapac tych kotów i zawieźć na kastrację. A nie mogę spac, wiedzac, ze one sie tam ciagle mnożą, że sa tam kociaki... Jest tyle ludzi na forum, ktorzy mają tymczasy, znajdują domy, ciągle coś robią... a ja z jedym tymczasem sobie nie umiem poradzić... tak mi wstyd i ciągle chce mi sie ryczeć przez to... że to takie tchórzostwo z mojej strony, lenistwo i uciekanie od rzeczywistości... Przepraszam Was za te żale, ale tak mi to wszystko ciąży na sercu od jakiegoś czasu... Ostatnio co wejdę na forum albo fb, to ryczę, rozklejam sie, juz sie nawet boje otwierac wątki, bo tyle tych kocich nieszczęść, a ja nie umiem pomóc, ludzie tyle robią, a ja nic... Tak mi wstyd...
No to się wyżaliłam, poryczałam... idę coś zjeść, choć ostatnio zupełnie nie mam na nic apetytu...