
A zaczęło się wcale nieprozaicznie...
Na początku kwietnia do przychodni rehabilitacyjnej, w której pracuję, weszła starsza pani i oznajmiła, że przed chwilą jakiś kierowca uderzył autem kota- specjalnie- jak twierdziła- a kot podczołgał się do rogu budynku i rzęzi w kałuży krwi

Na terenie szpitala, gdzie znajduje się przychodnia mieszka sporo kotów, ale uliczki są jednocześnie chodnikami w wielu miejscach, kierowcy więc "toczą się" i koty raczej nie giną pod kołami - ten kierowca za zakrętem musiał ostro przyspieszyć, jeśli kot nie zdążył uciec z drogi

Kotka leżała w kałuży krwi- faktycznie charczała i kaszlała krwią, nie mogła uciekać, dzikim wzrokiem obserwowała moje ręce, kiedy zawijałam ją w szpitalne prześcieradło, próbowała się bronić.
Obok szpitala jest dobra lecznica dla zwierząt, koleżanka podwiozła mnie samochodem- tak jak wyszłam z przychodni, w klapkach, pobrudzonym krwią fartuchu...
Przyznaję, że jechałam z myślą o skróceniu cierpienia tego kota... wiedziałam, że jeśli cudem przeżyje, to majątek wyniesie jej leczenie, w domu mam prawdziwy zwierzyniec, pieniędzy na to nie mam, dzwoniłam do znajomej z TOz-u, powiedziała, ze nie mają na koncie, więc mam liczyć na siebie i takie decyzje podejmować

No masakra.
Prawdopodobnie jeszcze wtedy "z rozsądku" podjęłabym taką decyzję... ale w lecznicy jakoś okonia w sobie poczułam, kiedy zdziwili się, że chcę za kota z ulicy płacić, skoro i tak zdycha...

I wtedy wdarła się wątpliwość i podjęłam decyzję, że podejmę decyzję, kiedy wstępnie ją zdiagnozują- o ile uda się ją uratować...
Zostawiłam swoje dane z dowodu, nr tel. i zadeklarowałam przyjazd za kilka godzin, kiedy skończę pracę ( z której uciekłam )
Mąż poinformowany telefonicznie o sytuacji i konieczności podjechania z przenoską pod lecznicę najpierw klął jak szewc
( w domu 3 nasze koty- wszystkie z ulicy, świnki morskie, pies i królik do adopcji

Potem powiedział, że przyjedzie...
Diagnoza mnie rozwaliła: połamana przednia łapa- wymagająca operacji, pęknięta żuchwa, pęknięte podniebienie twarde i miękkie, obrzęk krtani, obrzęki płuc i odma w płucu od strony uderzenia, narządy wewnętrzne całe, lekki obrzęk mózgu

Miała szczęście...
Kotka wpadła we wstrząs i miała zapaść zaraz po tym jak ją zostawiłam w lecznicy- odratowali ją i czekali na moją decyzję...
Leczenie, co najmniej 3 operacje, dokarmianie dożylne, co najmniej 5 dni w szpitalu dla zwierząt...
Przewidywane koszta ( nie licząc ratowania życia i wstępnej diagnozy- prawie 300 zł ) ok. 2500 zł




Nie miałam tych pieniędzy ale kota nie byłam już w stanie uśpić- Boże jakim ona wzrokiem na mnie patrzyła, dzikie koty tak nie patrzą- jej nigdy żaden człowiek nie skrzywdził- nie miała złych doświadczeń.
Zapłaciłam za diagnozę i uratowanie i zaczęłam jeździć po klinikach i szukać chirurga- ortopedy, który by zrobił za mniejsze koszta... a czas płynął.
cdn.