
A co jeszcze istotniejsze okazało się, że ja, kocia niewolnica od 10-ego roku życia tak naprawdę o kotach nie wiem nic.

Kiedy parę lat temu znalazłam na ulicy małego płaczącego kociaka, nie dużo myśląc zapakowałam malucha do siatki i zaniosłam do schroniska, co wydawało mi się wtedy najlepszym możliwym rozwiązaniem. Dopiero w schronisku uświadomiono mnie, że chory kociak nie ma tam szans. Wróciłam z małym do domu i okazało się, że jak się podzwoni, poprosi o pomoc to jednak da się coś zrobić. Kotek powędrował do DT, a później został między innymi za pomocą Miau, jeszcze zanim tu trafiłam, wyadoptowany.
Zmierzam cały czas do tego, że masa błędów wynika z niewiedzy. Zwierzę może dostać każdy, a tak naprawdę mało, kto potrafi się nim właściwie opiekować. I zastanawiam się, czy, i co można by z tym zrobić. Jakieś akcje edukacyjne? Wolontariusze uczący dzieci, że kotek/piesek nie jest zabawką i że opieka nad nim nie kończy się na wystawieniu miski z jedzeniem? I co indywidualnie możemy zdziałać, żeby nie wzieto nas za fanatycznych misjonarzy?

Jakkolwiek patetycznie to ,,zabrzmi” dopóki nie zmieni się mentalności społeczeństwa, ratując poszczególne koty leczymy tylko objawy choroby, a ona spokojnie rozwija się dalej.
Będąc niepoprawną optymistką wierzę, że można wpłynąć na ludzi. Kto kiedyś słyszał o segregacji odpadów? Oszczędzaniu energii, wody? Oczywiście nie jest to powszechne, ale paru ludzi, w tym mnie, udało się wytresować.
