uffff... ależ intensywny był ten dzień dziecka
u nas jakoś powoli do przodu. Filuś się socjalizował dzisiaj przez pół dnia z Jamesem. siedzieli zamknięci w jednym pokoju, podczas imprezy dzieciowej
James podchodzi do Filusia jeszcze z pewnym dystansem, ale generalnie to oni obydwaj są niekonfliktowi, więc można ich było razem zamknąć. dziewczyny-awanturnice siedziały oddzielnie
dziewczyny, opowiem Wam historię ku przestrodze. będzie dotyczyła psa, ale myślę że warto przeczytać.
jeżeli macie pomysły gdzie jeszcze można o tym napisać, to bardzo proszę o propozycje. to co się wydarzyło, to po prostu dla mnie jakaś masakra.
mój brat ma sznaucerkę olbrzymkę - 2,5 letnią Inkę.
w poniedziałek moja bratowa zaprowadziła ją na strzyżenie do fryzjera, który przy swoim gabinecie weterynaryjnym otworzył pan weterynarz Radosław Marczak. gabinet mieści się na Radogoszczu.
pies miał być zostawiony i odebrany po ok. 3 godzinach.
z "salonu fryzjerskiego" pies jakimś dziwnym trafem znalazł się w gabinecie weta. przy próbach odebrania psa przez moją bratową, a później przez brata (po awanturach, bo mieli zamykane drzwi przed nosem i podawaną informację, że pies jeszcze nie jest ostrzyżony), okazało się, że pies miał założony wenflon i najprawdopodobniej był usypiany. dodatkowo w gabinecie znajdował się inny pies, który był po wypadku. domyślamy się, że Ince została pobrana krew w celu przetoczenia krwi psiunowi z wypadku.
nieśmiało nadmieniam, że NIKT nie pytał mojej bratowej czy brata o pozwolenie na tego typu zabiegi.
ten "lekarzyna" tłumaczył się że krew była pobierana faktycznie, bo on ma podpisaną jakąś tam umowę z firmą "Bayer" i robi badania krwi zwierzakom, w jakimś tam celu - nie wiem dokładnie co powiedział o celu tych badań.
na sugestię, że sprawa nie zostanie tak pozostawiona - "weterynarzyna" machnął ręką i powiedział, że i tak mu nie mogą nic zrobić.
ja tego pana też mam wątpliwą przyjemność znać, bo jak mieszkaliśmy na Radogoszczu, to był moim sąsiadem - przez sufit...
jak poszłam do niego z Amberką, to mnie skasował na 200 zł. (z rabatem dla Sąsiadki) i kazał oczywiście przyjść na kolejną wizytę. jak już go sobie darowałam i nie poszłam, to przestał mi mówić dzień dobry.
ocenę tego "weterynarzyny" pozostawiam czytającym, mnie szkoda po prostu słów...