Wróciłam do żywych, choć raczej jedną noga na razie....
Przed chwilą rozmawiałam z moja ukochaną, najwspanialszą na świecie wetką
Busia żyje i ma się coraz lepiej. Nie tylko je, ale żre!!!! Wczoraj pochłonęła trzy puszki miamora i convalensa za deser. Dziś od rana awanturowała się o jedzenie i głaskanie. Teraz jest już w gabinecie, będzie miała ponowne badanie krwi - także pod kątem tarczycy - żeby sprawdzić, jak zmienia się jej stan. Dostaje kroplówki i witaminy. Koniecznie chce chodzić i być przy człowieku. Z oczodołu ropa już się nie leje. Nosek czysty. Nie wiadomo, czy widzi na drugie oko, choc podobno zamglenie odrobinę się zmniejszyło. Zaczęła korzystać z kuwety. Nie próbuje się myć, bo zapewne jest jeszcze za słaba. Wetka nie odważyła sie tez jej odpchlic i odrobaczyć, bo stan jest jeszcze zbyt ciężki. Ale ogólnie wszystko wskazuje na to, że powinna żyć!!!!!
Dziś wieczorem - po pracy - zabieram ją do siebie. Będę podawać lekarstwa doustne oraz kroplówki, spróbuje też powalczyć z kołtunami, ale z tym nie mam żadnego doświadczenia.
Osoby wtajemniczone zapewne wiedzą, że w związku z tym będę miała w domu sodomę z gomorą. Mąż już się przestał odzywać, a syn przestanie, gdy dowie się, że jego pokój
znów zajmie kot, a on będzie musiał zamieszkać w moim. Nasze mieszkanie liczy sobie bowiem całe 47 metrów....
Bunia nie będzie więc miała luksusów (o moich nie wspomnę

), zwłaszcza, że pracuję i często będzie zostawać sama. Ale cóż - nie zawsze kot ma szczęście trafić do idealnego domu...