Jesteśmy. Dobre wieści już znacie.
Było tak: półprzytomni z niewyspania pojechaliśmy najpierw do Brysia - wspaniały kot, dał sobie zrobić wszystko bez zająknięcia. Fajnie by było gdyby był jednak zdrowy, na pewno na to zasługuje.
Potem w schronie: Pani Kierowniczka bardzo miła i pomocna, trochę nam poopowiadała

Ponieważ pogoda się popsuła, większość kotów siedziała jednak w domku, nie na wybiegu, w tym czarna. Po naszym wejściu większość też wyprysła na dwór, czarna tym razem nie. Naszym przyjściem się właściwie nie zainteresowała. Dzięki temu mogliśmy zamknąć się z nią w środku. Złapałem ją, nawet strasznie nie walczyła, nie gryzła, dała sobie pobrać krew. Teścik wyszedł jak już wiecie ujemny, więc zapakowaliśmy w transporter i musieliśmy jeszcze zaczekać na weterynarza, bo czarnucha nie była szczepiona na wściekliznę. Jeszcze raz musiałem ją wyciągać z pudła i trzymać do zastrzyku - tego było już dla niej za wiele, tym razem podjęła walkę. Na szczęście miałem porządne rękawice z lecznicy i po krótkiej szamotaninie udało się zaszczepić bestię

Ze stresu się posikała.
W drodze jakby kota w ogóle nie było, siedziała skulona na końcu transportera.
Teraz siedzi w łazience, niestety mnie już nie lubi - kiedy wycierałem jej transporterek w środku i podkładałem ręcznik zostałem osyczany. Na razie ją zostawię w spokoju niech się trochę ogarnie.
Oczywiście nasz czarny gruby kocur jest żywo zainteresowany nową koleżanką, mam nadzieję że niedługo odpuści zaglądanie przez wywietrzniki w drzwiach
W schronie oczywiście na krok nas nie opuszczała koteczka z krzywą główką - nie wiem czy nie ma rujki, najpierw się mizialiśmy, a chwilę potem dostałem łapą, 5 sekund później znowu się mizialiśmy i tak w kółko
