Iskierka umierała od niedzieli, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
Już w sobotę pogorszyło jej się samopoczucie, nie chciała jeść. Jednak kiedy wróciłam do domu, ożywiła się, przywitała ze mną i wskoczyła na kolana.
W sobotę w nocy dostała lekkiego ataku padaczkowego - wyprężyła się, zesztywniały jej nóżki - ale po chwili jej przeszło. Dzwoniłam do nocnej lecznicy, powiedziano mi, że jeśli się powtórzy to przyjechać, jeśli nie, poczekać do otwarcia mojej lecznicy.
W niedzielę rano Iskierka miała cztery ataki padaczkowe, w krótkim czasie. Jeden, tuż przed drzwiami lecznicy. To były już pełnowymiarowe ataki, straszne. Pojechałyśmy na Białobrzeską, bo moja lecznica otwarta była od 14. Tam podano jej kroplówkę dożylną i leki przeciwpadaczkowe.
Potem pojechałyśmy do mojej lecznicy. Tam podniesiono mnie trochę na duchu, bo dowiedziałam się, że jeśli ataki się nie powtórzą, to może Iskierce jeszcze się uda. Gdyby się powtórzyły, to rozwiązanie było jedno. Zrobiliśmy jej jeszcze usg - widać było, że tylko niewielka część nerek jeszcze pracuje.
Przez pół nocy z niedzieli na poniedziałek podawałam jej kroplówkę z duphalite i dogrzewałam na macie grzejącej, bo miała niską temperaturę. Ataki się nie powtórzyły, ale Iskierka była bardzo słaba. Kiedy chodziła nóżki się jej rozjeżdżały. Potem było coraz lepiej - w poniedziałek rano już lepiej chodziła.
Mimo, że była taka słaba, ledwo chodziła, to kiedy chciało jej się siusiać, chodziła do swojej kuwetki

W poniedziałek pojechałam z nią do lecznicy, tam dostała część kroplówki, resztę miałam podać jej w domu.
Cały czas jednak, od niedzieli, miała przyspieszony oddech i niską temperaturę.
W domu jej się pogorszyło - nie miała już siły chodzić, tylko pełzała. Bała się gwałtownych dźwięków, np. kiedy trzasnęły drzwi u sąsiada, wtedy oddychała z otwartą buzią.
Zawinęłam ją w kocyk i przytulałam do siebie. Trochę pospała, potem patrzyła na mnie i w pewnym momencie tak jakoś dziwnie miauknęła - nie wiem, ze strachem, albo skargą

.
Pojechałam z nią wieczorem jeszcze raz do lecznicy, ale jeszcze miałam nadzieję, że dadzą jej coś, np. na uspokojenie, co ureguluje jej oddech.
Pojechała zawinięta w kocyk, bez transportera, całą drogę spała na podgrzewanym siedzeniu.
W lecznicy chwilę czekałyśmy, Iskierka spała, ja ją przytulałam.
Kiedy lekarz ją osłuchał, powiedział, że zaczyna się obrzęk płuc, że to już koniec.
Pytałam, czy może poczekać do jutra, lub jeszcze kilka godzin, żeby uśpić ją w domu. Jednak wet powiedział, że prawdopodobnie udusi się w nocy.
Iskierka umarła szybko i spokojnie. Byłam z nią do końca.
Potem pochowałam ją u moich rodziców, pod bzem.
Iskierka była wyjątkowym kotem. Wiem, że wszyscy tak mówią o swoich kotach, ale ona naprawdę była wyjątkowa. Była waleczna, odważna, miała zawsze swoje zdanie. Okazywała swoją złość i miłość równie mocno. Czasem była najmilszym kotkiem pod słońcem, czasem terrorystką bezwzględnie przeprowadzającą swoją wolę

.
Była moja prawie rok - trafiła do mnie 15 maja. Mam nadzieję, że mimo leczenia i wszystkich zabiegów, była szczęśliwa.
Dostałam od Ani piękny prezent - album wszystkich moich kotów, rezydentów i tymczasów.
To zdjęcia Iskierki, które umieściła w tym albumie:











