Po odebraniu z lecznicy zawitał w moje skromne progi.
Na początku bardzo mu się podobało - nowe zapachy, nowe koty, którym ewentualnie skłonny był spuścić łomot.
Jednak dalsza część dzisiejszego programu dnia osłabiłaby najtwardszego kota.
Na początek była kąpiel. Bardzo dokładna.
Potem próbowałyśmy zmobilizować Lufcika do pływania w wannie.
Ale okazało się, że Lufcik pływać nie lubi.
Złorzeczył okrutnie i usiłował się ewakuować.
Potem było suszenie. To też niespecjalnie przypadło mu do gustu.
Ale jakoś wytrwał.
Po zwiedzeniu wszystkich kątów i zakamarków zadekował się w koszyczku Morusa.
A potem było jeszcze gorzej.
Wieczorem pojechaliśmy do lecznicy bo ilość i rodzaj zastrzyków, które były do wykonania przerosły moje możliwości emocjonalne.
Awantura była straszna ale wynika z niej pozytywna informacja - Lufcik zdecydowanie panuje nad zwieraczami i ma czucie w tylnych łapach.
Od jutra podajemy leki w domu i ćwiczymy, ćwiczymy, ćwiczymy
