To już niedługo. Cały czas o tym myślę, czytam, analizuję i niepotrzebnie się nakręcam. Tak sobie myślę, że może jednak jest nadzieja, może lekarze mnie postraszyli żeby ich sukces pod postacią udanej operacji był bardziej spektakularny... wiem, już bredzę. Nie znam się na takich tworach, ale prześwietlenie nie wykazało przerzutów, a badania krwi z poprzedniego miesiąca były całkowicie dobre. Gdyby w Ryłku szalał jakiś złośliwiec może byłyby jakieś anomalia w wynikach krwi? Głęboko wierzę, że to jakaś nieszkodliwa narośl, która jedynie uciska mu jelita, a po usunięciu kot odżyje. Nie wiem po co te rozważania bo i tak wszystko wyjaśni się za godzinę. Ja nie wiem jak ja go oddam weterynarzowi jak to może być nasze ostatnie spotkanie. On się do mnie zawsze tak tuli, to straszne.....

Nie mogę być beksa, muszę być silna. Przeżyłam już śmierć mojego pierwszego kota przejechanego przez samochód, ciężką chorobę trzustki a potem decyzję o uśpieniu mojego wieloletniego przyjaciela - psa oraz śmierć ukochanego konia wykupionego z rzeźni, który też cierpiał na straszną chorobę. Więc wycięcie tego świństwa to pikuś, prawda? To na pewno przerost śledziony, bez której można żyć.
Z nerwów mam słowotok i myślotok. Zbieramy się. Dziękuję za wsparcie.