


Całkiem spokojny i ze wszech miar merytoryczny wąt Kota-B. w sposób niezauważalny wyewoluował w klub dyskusyjny typu psychodeliczne śniadanie Joego

Dla porządku przypomnę więc pod jakim szyldem dywagujemy

AYO pisze:Jego historia jest typowa aż do bólu - kociolubna pani [koleżanka-koleżanki] ułowiła na przełomie sierpnia i września 2007 na osiedlowym parkingu przerażone, zziębnięte i drące sie wniebogłosy kocię. Ponieważ sama była już "przekocona" pocztą pantoflową zaczęła mu szukać domu. I tak pewnego dnia dostałam telefon :
- Mówiłaś, że dojrzewasz do kota, czy to aktualne?
- Aktualne ale warunek jest taki, żeby samodzielnie jadł..
- To ja ci dam namiar
- No to daj...
Po tygodniu [specjalnie odczekałam do weekendu] Pani przywiozła mi w budce sprytnie zrobionej z kartonowego pudełka małe, chude, wrzeszczace i przerażone czarne CÓŚ, które wziete na ręce wczepiło się kurczowo we mnie i jednoczesnie chciało wiać, krzyczało jak zarzynane i jedocześnie mruczało, w końcu przyczaiło sie pod bluzą gotowe w każdej chwili do ataku/ucieczki.
No i jak sie zapewne wszyscy domyślają PRZEPADŁAM
Tak zaczęła się historia naszej trudnej miłości.
Dziś Książe Pan znacznie się zsocjalizował, pała niezmiennie wielką miłością do chaszczy na hacjendzie a aktualnie przesypia na podgrzewanej miejscówce zimowy areszt domowy![]()
Zapraszamy