Ufffff, koszmarny dzień dziś był....
Wstałam o godzinie, której w niedzielę rano dla mnie nie ma. Byłam umówiona z karmicielką w Szpitalu Rydygiera na Szterlinga. Kotów kilkanaście. Część kocic wysterylizowanych. Fajnie. Znaczy-tniemy resztę
O nie, nie, nie- przerażona karmicielka protestuje gwałtownie, po czym otrzymuję – ewentualnie

- zgodę na wyłapanie tylko kotek. Kategorycznie karmicielka nie zgadza się na kastracje Kocurków. Bo nie, bo zatkanie, bo specjalną karmę, bo właściwie to kocurki nie jej, przychodzą skądś. Tłumaczę babie, że kociąt porobią, że FIV złapią, że wałęsając się wpadają pod auto. Babon absolutnie niereformowalny- przecież są tacy ludzie jak pani, wolontariusze, co zabiorą kocięta, wystarczy zadzwonić. A kocury wykastrowane jeszcze gotowe tu zostać i kłopot będzie, bo ona nie ma zamiaru kupować karmy dla kastratów, ona już wystarczająco dużo robi, się poświęca, och, ach...
Stawiam sprawę jasno- albo łapiemy wszystko, albo nic. Na co ona, że nic i żegna mnie ozięble. I że za taka pomoc to ona dziękuje, bo to kpina jakaś a nie pomoc jest...
Nabuzowana wracam do domu. Pakuję w kontener Paździoszka i jedziemy na zastrzyk. W lecznicy dr I.P. czasami dyżurujący tam w niedziele i dni wolne od pracy. Dobra, skoro nie ma nikogo- zastrzyk chyba potrafi zrobić, w końcu weterynarz.
Przeceniłam pana „doktora”. Igła przebiła fałd skóry na wylot i zastrzyk wylał mi się na ręce. Zwracam spokojnie uwagę, że wyciekło, że trzeba jeszcze raz i poproszę tym razem celnie. Drugie podejście i sukces. Ale dziad policzył mi za dwa zastrzyki. Uparłam się, że nie zapłacę. Bo niby czemu

za jego niefachowość:?: A on, że muszę. A ja, że dzwonię do właścicielki. Na co on, że dziś mam nie płacić, a w poniedziałek z szefową wyjaśnić.
Ale co się wkurzyłam, to moje. A co się Paziu zestresował- to jego.....
Zawiozłam Paździunia do domu, wzięłam łapkę, zanętę, walerianę i lecę na tepsę. A tam czekają mnie kolejne niespodzianki. Podobno młodsza Tepsia też niedawno urodziła kocięta. Dlaczego tydzień temu nikt mi nie powiedział?Ano, bo jak ona zobaczyła akcję sprzed tygodnia, to gdzieś te kocięta przeniosła.
Koty- nakarmione

Pytam dlaczego. Wszystkowiedząca Karmicielka-Ochroniarka z pretensją, że jak to, ona ma głodnego kota nie nakarmić? Nie, bo jeśli o to proszę, to nie po to by miał głupi zagadkę.
„Bo ja wiedziałam, że dziś i tak jej się nie złapie”...Qrva- jak słyszę coś takiego to mi się odechciewa. I Jaśnie Pani Odźwierna komentuje, że te koty to mądre, że ona tak się super nimi opiekuje.
No super, faktycznie, tak super, że jednego szczury zjadły. Na co pani, że cóż- prawa dżungli
Mam nadzieję, że jak ją ktoś napadnie i zrobi krzywdę, bo będzie silniejszy, to też zrzuci to na „prawo dżungli”
Nic z tego dziś nie będzie.
W sukurs podjeżdża annskr i jedziemy na Lipową. Jestem tam umówiona z panem Arkadiuszem- karmicielem, którego znam tylko z rozmów telefonicznych. Okazuje się być przemiłym starszym panem. Ze swymi dziwactwami wprawdzie i mnóstwem dobrych rad, ale zdyscyplinowanym. Koty nie nakarmione, łapią się koncertowo.
Pan Arek wzruszony, że ktoś mu pomógł, sąsiedzi życzliwie proponujący herbatkę, kawkę, cukiereczka...Łapanka wzorcowa. Łupy konkretne:





W międzyczasie dzwoni Osoba, na którą wystawione są skierowania awaryjne. I żąda, że mam łapać tylko kotki.Bo kocurów w trybie awaryjnym nie zrobią i talon przepadnie. Ja na to, że kot nie przedstawia mi się kim jest do klatki wchodząc i łapię jak leci. Słyszę, że skoro „mam takie doświadczenie, to powinnam umieć odróżnić kota od kotki po pyszczku choćby”. Ja na to, że przecenia moje doświadczenie i choćby nie wiem, co nie wypuszczę kocurów. A płeć raczej od drugiej strony się określa

Więc stek fochów w słuchawkę i stwierdzenie, że roszczę, jak hrabina jakaś....Cholera, nie muszę wysłuchiwać takich tekstów i rozłączam się.
Dla spokojności dzwonimy do CC i Ani Zmienniczki, które jutro będą cięły w ramach „Emergency Cut”. I dowiadujemy się, że cięte będzie wsio. W takim razie annskr dowozi jeszcze jedno.
Ale co się nawkurzałam, to moje.
Z ostatniej chwili:
Telefon od zaprzyjaźnionej karmicielki. Jest pies. To znaczy- ranny pies.
Pies pochodzi z ulicy Górnej, z lokalu , z którego niegdyś pewna pro zwierzęca organizacja z Łodzi zabrała psów kilkanaście. A mieszkańcy wzięli kolejnego. I właśnie ten kolejny ma ranną łapę.
Najbliżej jest Sowa. Każę wieźć tam psa, sama też lecę. Łapa pogruchotana. Do amputacji.
FUCK, FUCK, FUCK
Foty jutro, w ferworze nie zabrałam fotopstryka.
Niech ten dzień się wreszcie skończy.....plisssssss