wspominając o autystyczności miałam tez na myśli, przywiązanie do powtarzających się rytuałów, zabawa musi wyglądać tak, a nie inaczej, albo traci się dla niej zainteresowanie
np. najlepszą zabawką dla L. było rzucanie mu o ścianę kulek z papieru, on wskakiwał na kanapę i sobie na nie polował - wtedy nic innego sie juz nie liczyło i był sezon na kulki z papieru. Raz kulka się odbiła od ściany - od tego momentu nie wystarczyło rzucać kulek, musiały rykoszetować od ściany.
Innym razem nie dosunęłiśmy kanapy do sciany i kulka wpadła za oparcie - od tego czasu najważniejsze było, żeby kulka lądowała za kanapą, żeby można się było przechylić przez oparcie, obejrzeć i pognać na podłogę za łóżko i przytaszczyć w pyszczku. Jak nad kanapą zawisła jodełka, to się okazało, że nie wystarcza że kulki rykoszetują od choinki, one musiały wpadać między gałązki i grzęznąć, żeby kot mógł wskakiwać na gałąź i ją wyłuskiwać.
Po zdjęciu gałęzi był horror, bo zabawa straciła rację bytu, a do żadnego wcześniejszego etapu nie wolno było wrócić.
Jeśli zabawa nie wyglądała dokładnie tak, jak życzył sobie L., to kładł się i okazywał swoje głębokie desinteressement.I tak jest ze wszystkim, lub prawie wszystkim - kot życzy sobie, abyśmy zgadywali o co mu chodzi, a potem się do tego dostosowywali.
Do pewnego stopnia ma to sens, potem zamienia człeka w niewolnika, więc odpuszczałam sobie.
Natomiast wszystkie neurozy jak z Adasia Miauczyńskiego objawiły się ze zdwojoną siłą, po dokoceniu
Nie wiem, czemu tak jest i czemu niektóre koty urodziły się, by czerpać życie całymi kudłatymi garściami, a inne zdają się cierpieć, z powodu samego istnienia
(swojego, czy naszego, kóż to wie)Ludzie też się cholernie różnią usposobieniem i to wynika i z genetyki, z warunków wczesnej socjalizacji i późniejszych doświadczeń całego zycia - rzekłabym kot też człowiek, gdyby nie to, że kot jest jednak istotą doskonalszą, a przy tym delikatniejszą.
Nie pozostaje chyba nic innego jak żyć obok i z cierpliwością przyglądać się w zachwycie