zorba pisze:Jutro w Uwadze na TVN reportaż z końskiego targu !!!! Zobaczymy naszą " polskość"
Okiem Wolontariuszy- Skaryszew 2011- Relacja Ani
Skaryszew, przez wiele lat słuchałam czytałam oglądałam zdjęcia, zawsze z bólem serca. Nigdy nie miałam odwagi pojechać i zobaczyć tego na własne oczy, do tego roku. W lutym poznałam dziewczyny z Tary. pojechałam też na targ do Bodzentyna. przeżyłam to dzięki Dominikowi Nawie z „Przystani Ocalenie”. Dominik i Scarlett Szyłogalis z fundacji Tara namówili mnie na Skaryszew, myślałam sobie a co tam - muszę jechać, jestem wystarczająco silna żeby to przetrwać, poza tym - akcja foto, będzie dużo ludzi, będziemy patrzeć rolnikom i handlarzom na ręce, nikt nie będzie bił, będzie dobrze. I teoretycznie wygraliśmy, nikt nie bił, a nawet, jeśli ktoś chciał - zbiegali się jego koledzy i krzyczeli nie bij nie bij, bo filmują, nie bij, bo boli tylko nie bij, bo filmują, a kiedy nie filmują to można? Retorycznie pytam sama siebie do dziś… czy to znaczy, że kiedy nie filmują to oni wciąż okładają te zwierzęta? Wygraliśmy tym samym tylko tyle, że wszyscy musieli przyznać, że jest lepiej, a przecież tiry stały tam tak jak rok temu i dziesięć lat temu, stały by zabrać je w podróż dłuższą niż jakiekolwiek zwierze może przeżyć, w podróż, która kończy się rzeźnią, w podróż, dzięki której na włoskich stołach królują kiełbasy z polskich koni. Widziałam na targu włochów. obleśne typy z puklami kręconych włosów pokrytych żelem, który spływał na skórzane kurtki, chodzili między zwierzętami rozglądali się, dotykali, sprawdzali ile jest "ścierwa" w koniu, ile mięsa. czy opłacalne, a i owszem, bo my polacy nie szanujemy kompletnie zwierząt. Włosi przyjeżdżają do nas dwa tysiące kilometrów bo im się opłaca wciąż to "ścierwo" wieźć do siebie i przerabiać na kiełbasę. Opłaca im się, bo sprzedajemy je za bezcen, kiedy tylko przestaną być potrzebne, kiedy zachorują, kiedy są zbyt stare by ciągnąć wóz albo wozić nas w siodle, sprzedajemy za bezcen, bo koń to dla nas nie jest przyjaciel, choć tak strasznie się chełpimy husarską tradycją, ułańską tradycją. Sprzedajemy za bezcen, kiedy są zbyt stare i już nie potrafią dla nas pracować. Konie żyją nawet 40 lat, ale kto z was widział tak starego konia w jakiejś stadninie u jakiegoś gospodarza? Nikt pewnie, bo konia można oddać na kiełbasę, kiedy się wysłuży i kupić sobie nowego, jak porysowaną płytę Cd, albo jak przepalony telewizor kineskopowy. Choć tak naprawdę myślę, że więcej emocji w ludziach budzi oddanie telewizora do punktu elektrośmieci niż w ludziach ze Skaryszewa oddanie konia na rzeź, wzruszają ramionami i mówią, że taka jest kolej rzeczy, że one są właśnie po to. Po to żeby pracować a potem stać się kotletem. Kotletem, który nie ma uczuć te konie stają się na długo przed śmiercią, już na targu nim są, już na targu nie mają oczu, żaden z nich ich nie widzi, nie widzi w nich strachu i cierpienia, nie widzi tęsknoty, jest tylko badanie otłuszczenia. Inną zupełnie sprawą jest to jak w Skaryszewie obchodzi się "święto" konia. Tam było ponad 20 tysięcy ludzi, dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy wciąż żyją w XVII wieku. Mam wrażenie, którzy wciąż żyją tym, do czego dał im prawo pan król - do handlowania końmi, jednak wtedy koń był zwierzęciem królewskim, teraz prowadza go pijany agresywny rolnik, który wierzy w to, że zwierze nie czuje. Wiem, nie powinnam generalizować, ale kamer i aparatów nie było tam w nocy. Nie było ich, kiedy rolnicy rzucali w nas kamieniami i piaskiem, kiedy fotografowaliśmy konie. Nie było ich, kiedy próbowali zabrać mi aparat. Nie było ich, kiedy mówili żebyśmy się zajęły czymś pożytecznym. Nie było, kiedy krzyczeli, że zaraz wezmą bat i nas pogonią. Ja im nie współczuję, że mało zarabiają, że nie mają z czego żyć. Nie trafiają do mnie argumenty, że gdyby nie ich trud to bym nie miała co jeść. Nie jem ich kur, świń, krów i koni. Wiem, że bez tego da się żyć. Za marchewkę i jabłka jestem im wdzięczna, ale odwdzięczam się im jak znaczna większość społeczeństwa całą chorą instytucją krus, i wiem, że nie trzeba być "pańcią z miasta" żeby mieć sumienie. Od niejedzenia mięsa jeszcze nikt nie umarł, a od jedzenia umierają tysiące ludzi dziennie, na zawały, z otłuszczenia, wreszcie - umierają zwierzęta, w okropnych męczarniach. Bez skrupułów mordowane dla... właściwie dlaczego? Wmawiamy sobie, że się inaczej nie da, że jesteśmy drapieżnikami. Nieprawda, nie jesteśmy. Jesteśmy żałosnym stworzeniem, które podporządkowało sobie naturę i teraz czuje się panem wszechświata. W emocjach wspomnień ze Skaryszewa gubię się w wątkach. Jestem wegetarianką od 10 lat, nawet nie zauważyłam, kiedy to minęło. Nie pamiętam smaku mięsa. Nie tęsknię za nim, nie choruję, nie mam pryszczy, nie jestem bezpłodna, podobnie jak wielu moich przyjaciół wegetarian. Jestem świetnym przykładem tego, że można żyć zdrowo w zgodzie ze swoim sumieniem, i choć wstyd się do tego przyznać - dzięki temu czuję się lepsza od moich znajomych mięsożerców. Czuję się bardziej cywilizowana, czuję, że robię więcej dla bycia człowiekiem do nich, ale nigdy nie byłam typem "naziwege”, który rzuca puszkami czerwonej farby w ludzi jedzących hamburgery. Po Skaryszewie jednak coraz ciężej mi zrozumieć mięsożerców, dlaczego? Bo patrzyłam w oczy zwierząt, które dziś już pewnie są kiełbasą kotletem smalcem i czyimiś butami, i tak sobie myślę, że pewnie większość z was - mięsożerców - już nigdy by nie wzięła kotleta do ust gdyby widziała te oczy, a jednak tak nie jest. Bo ludzie, którzy sprzedawali swoich przyjaciół na rzeź nie mieli tych refleksji. Ich zdaniem taka jest naturalna kolej rzeczy. Bo człowiek jest panem wszechświata, a wszystko, co istnieje jest po to żeby mu służyć. Nieważne, że ma taką samą rządzę przeżycia jak my. Ważne jest to, że my umieliśmy je oswoić i umiemy je zaszlachtować... Cały czas sobie powtarzam, że nie mogę, że nie powinnam gardzić tymi ludźmi, że nie mogę ich oskarżać o to, że je sprzedają do rzeźni, bo tak robili ich dziadowie i pradziadowie, ale przecież czasy się zmieniają. Wymyśliliśmy komputery, samoloty, telefony komórkowe i statki kosmiczne. Jesteśmy o milion lat świetlnych dalej niż nasi pradziadowie. To się nazywa cywilizacja, ale widać posiadanie komórki i anteny satelitarnej nie jest jeszcze dowodem na cywilizację jednostki, to wciąż pozostaje w obrębie naszego sumienia. Cywilizacja w Skaryszewie to wódka i bat. Takie to typowo polskie. Smutno mi, kiedy to piszę, bo bardzo lubię swój kraj, lubię kiszoną kapustę, ogórki małosolne, świeży chleb z chrupiąca skórką, pierogi, lubię mazury i góry, ale takie pijanej obleśniej polskości nigdy nie rozumiałam i już chyba nie mam na to szans. Skaryszew to spotkanie przy wódce. Konie są dla większości tylko pretekstem żeby się napić, a kiedy już towarzystwo się napije - wyłazi z nich cała ta polaczkowatość. Baty idą w ruch. Idą w ruch też seksistowskie uwagi kierowane pod adresem kobiet. Bo baba to powinna w domu w kuchni siedzieć i wytapiać smalec z martwych zwierząt a nie interesować sie tym czy się konia bije i jak mocno. Baba nie powinna mieć tez zdania, a tym bardziej zdania na tak męski temat jak traktowanie koni, bo koń to męska sprawa i dlatego dyskusje z tymi ludźmi były kompletnie bezcelowe. Choć ja - wychowana w rodzinie, w której mogłam zawsze mówić, co myślałam i nikt mi myślenia nie zabraniał - nie potrafię się ot tak zamknąć, ale dyskusja na argumenty tym razem nie wchodziła w grę, bo jak dyskutować z argumentem, że taka jest kolej rzeczy, że one są po to by prędzej czy później trafić na rzeź. Nie potrafię się z tym zgodzić. Świat nie przestanie się kręcić, jeśli te konie nie pojada do Włoch. Proponowałam napastliwym rolnikom żebyśmy wprowadzili w Polsce eutanazję skoro śmierć dla tych koni jest wybawieniem to powinniśmy takie wybawienie zapewnić także ludziom, starym schorowanym. albo tym młodym, ale niepełnosprawnym. Skoro koniom powinniśmy ulżyć to, czemu nie ludziom, z tym argumentem nie umieli dyskutować. Wtedy w ruch poszły ręce, groźby, żeby ich nie nagrywać, że zabiorą kamerę. Jeden nawet próbował. Naprawdę mnie poszarpał. Widziało to kilkudziesięciu innych, żaden nie zareagował. Myślę, że byli dumni z kolegi, ale jak widzę takie zachowanie wiem jedno - skoro nie ma problemu z poszarpaniem obcej osoby w miejscu publicznym - co musi robić zwierzętom, jeśli robią coś nie po jego myśli w stajni, nie przypuszczam żeby miał jakiekolwiek hamulce. Najgorsze jest to, że ze Skaryszewa wyjechałam w poczuciu kompletnej niemocy. W poczuciu parszywej porażki, bo tak naprawdę nie wystarczy pojechać do Skaryszewa i pilnować tych ludzi by nie bili zwierząt. Trzeba zmienić mentalność ludzi, tylko jak pytam patrząc na zdjęcia ze Skaryszewa. Tylko jak, kiedy oni już w tym samym poczuciu boskości i nieomylności wychowują już swoje dzieci i wnuków i one tymi batami poganiają konie na trapy włoskich tirów, ale na pewno się nie poddam. Opiszę skaryszewski targ we wszystkich językach, dołączę zdjęcia, może jak zaczną o nas w europie mówić "trzeci świat", może wtedy się coś zmieni.
Ania Plaszczyk - dziennikarka