Ja zaś jestem fanką spacerów z kotem na smyczy, zwłaszcza w mieście gdzie nie ma możliwości kota wypuszczać.
Po własnych kotach wychodzących stwierdzam, że to jednak ogrom emocji w ich życie wnosi.
Kot, który był już lekko gnuśniejący i "marudzący", po półgodzinnym spacerku wracał cały skory do zabaw, albo tak wymęczony, że od razu leciał spać (i machał łapkami i nosem i wąsami, bo wszystko we śnie jeszcze raz przeżywał

)
Prawdą jest to, co ktoś wcześniej napisał - będzie męczył o spacery, jeżeli zdecydujesz się na pewnego rodzaju regularność. Pamiętam, że codziennie o 10.00 na wakacjach mój kocur już czekał pod drzwiami na założenie szelek

I faktycznie, trzeba uważać na wyślizgnięcie. Główna zasada (bo mi się wyśliznął, na szczęście na podwórku domu jednorodzinnego, a nie gdzieś w terenie) jeżeli kotek zaczyna się zapierać i wyrywać z szelek, nie można stać przed nim, bo wtedy zdecydownie łatwiej mu z szelek wyjść (do tyłu). Lepiej, jeżeli my stoimy z tyłu kota, bo ma mniejszą możliwość ściągnięcia ich wykorzystując naszą siłe napinającą smycz (mam nadzieję, że da się z tego coś zrozumieć).
Wszelkie zaburzenia neurologiczne pojawiające się po pierwszym założeniu szelek są całkowicie normalne i zawsze doprowadzają mnie do łez

(zdarzyło mi sie - oczywiście na zupełnie różnych kotach - spotkać z przejściową kulawizną jednej łapki, szorowaniem brzuchem po ziemi, całkowitym paraliżem, paraliżem tylnych łapek, zaburzeniami błednika. Wszystko udawane

)