Hej Morelowa

Ja od kilku lat miałam dwa koty więc wiem z jakimi kosztami to się wiąże. Utrzymywanie na codzień w miarę zdrowych kotów nie przychodziło nam z trudem, na żwirek, dobre karmy, odrobaczanie, szczepienia zawsze musiało być i to było brane pod uwagę przy każdej wypłacie (najpierw potrzeby kotów, potem my). Moje koty nie były jednak idealnymi okazami zdrowia - Czarek miał biegunki, niewytłumaczalne bo żadne odrobaczanie nie pomagało. Aż zrobiliśmy badania i okazało się, że trzeba będzie zastosować kurację Metronidazolem. Pomogło. Potem Czarek zaczął do krwi wylizywać łapkę - tutaj też jeździliśmy do weta, każda wizyta, maście, leki - kosztowały. Wtedy pamiętam panikę, strach, czy damy radę się wypłacić, teraz myślę o tym, że daliśmy radę, nawet jeśli trzeba było dorobić w jakiejś dodatkowej pracy, pożyczyć pieniądze. Zresztą weterynarz wiedząc że mamy dwa koty, wyrwane z trudnych sytuacji też obniżał nam ceny. Starczyło mi nawet na przebadanie Borutka na testy Felv, Fiv, czy ma cukrzycę itp., bo ja taka jestem że lubię wiedzieć i się nie martwić. Ale najgorsza próba nadeszła jak Borutek połknął jakiś przedmiot (najprawdopodobniej nakrętkę od śrubki) i się zatkał w jelicie cienkim. Nie jadł, nie pił, wymiotował żółcią. Wizyty u weta były codziennie, nawadnianie kroplówkami, antybiotyki, środki przeciwwymiotne. No i codziennie zdjecie RTG czy ciało obce w jelitach przesuwa się ku wyjściu czy trzeba będzie robić operację :/. Każda z wizyt to było jakieś 100 zł (w tym 50 zł rentgen), w związku z tym po 5 dniach wydaliśmy ok. 500 zł. I jeszcze była możliwość, że trzeba będzie jednak operować, a koszt operacji to kolejne 500 zł. I tutaj pojawiła się z pomocą cała moja rodzina. Mama, babcia, dziadkowie chcieli nam tę kwotę pożyczyć, a nawet podarować w razie potrzeby. Ja mam o tyle dobrze, że mam wsparcie w rodzinie, wiem, że mogę na nich liczyć w razie jakiejś tragicznej sytuacji. Wiedzą jak kocham moje koty. A wiadomo - w przypadku operacji trzeba podejmować dezyzję na już.
Wydaje mi się Morelowa, że gdyby u Twojego zwierzaka wystąpiła jakaś ciężka sytuacja, choroba - to albo spięłabyś się w sobie, dorobiła, pożyczyła, albo by ci nawet ludzie z Miau pomogli. Bo widzisz, mnie już doświadczenie nauczyło, że wzięcie "w miarę zdrowego kota" nie oznacza, że nie zachoruje on w przyszłości :/, albo ulegnie wypadkowi. Zresztą sama chyba coś o tym wiesz. Więc wydaje mi się, że jeśli czujesz się choć trochę na siłach i uważasz, że raczej dasz sobie radę w sytuacji krytycznej to może jednak powinnaś wziąć kota? Natomiast jeśli jesteś np. tak bardzo chora (to przykład), że nie jesteś w stanie w ogóle pracować, czy dowieźć kota do weta (albo donieść, nie wiem jak daleko u Ciebie jest wet) no to bym wtedy się nie decydowała.
A ja jeszcze powiem, że czuję, ze mi głupio trochę od tych wszystkich komplementów, jaka to ja wspaniała itp

, bo mam wrażenie, że to nas - ludzi obowiązek pomagać tym najsłabszym i najbezbronniejszym. Oczywiście na miarę naszych możliwości.
Aha, a co do tego co napisałam: "Chodzi generalnie o to, że chciałabym od razu kota w miarę zdrowego (w senie nie nosiciela żadnych zakaźnych chorób)" to najbardziej chodzi mi o dobro mojego rezydenta. No bo tak:
- Panleukopenia - wiadomo - wyrok
- Koci katar - ciężko się leczy
- Fiv - również nieuleczalny
- Felv - kuracja interferonem i wszystkimi innym lekami, to naprawdę horrendalny wydatek - rzędu kilku tysięcy złotych nawet.
Stąd wynikły moje prośby na testy Fiv i Felv, Panleukopenia i KK zostaną załatwione szczepionką. Mogłabym teoretycznie zaszczepić swojego rezydenta na białaczkę (gdyby u Misia wyszło Felv+), ale z powodu nie potwierdzonej do końca skuteczności tej szczepionki i możliwości wystąpienia mięsaka poszczepiennego stwierdziłam, że nie będę ryzykować. W razie wystąpienia mięsaka (nowotwór o dużej złośliwości) trzeba często amputować kończynę w która została wykonana szczepionka. A Borutek - ma już tylko 3 łapki. Więc nie mogę ryzykować.