
Tak strasznie smutno mi sie robi. Wszedzie chodze i sie zegnam, bo tak sie nalezy i ludzie mnie usciskaja i placza ze mna. Mama sie juz pogodzila i troche dumy nawet z niej slysze, ale placzemy razem. Czas tak strasznie ponagla, ze juz prawie dzien "0" przyszedl a ja jeszcze nie gotowa. Nie myslalam, ze to tyle pracy bedzie i z wszystkim zostane sama.
Jak sobie pomyslicie co od 3. stycznia sie wszystko w moim zyciu wydazylo, to idzie po prostu kopnac w kalendaz. Jakos czuje sie to jak pare miesiecy a nie jak cztery tygodnie. Ten czas byl tak strasznie zawalony. Potem moze bede miala za wiele i bede rozmyslac.
Pisalam wczoraj, ze moj nowy szef dzwonil i sie pytal, czy wszystko w porzadku? Napewno, ale jestem nadal wzruszona tym gestem.
Od spania na podlodze mnie strasznie plecy bola a gdzie tu jeszcze kartony nosic i w dol i w gore. Bede miala w czwartek w sumie dosc pomocnikow, ale potem bedziemy tylko w trojke. Chlopaki beda mi budowac szafe a ja sama nosic. Mam nadzieje, ze jeszcze w piatek bedziemy mogli wrocic. Z moim sasiadem smierdzielem nie chce spac pod jednym dachem, ani brat ani ja.
Teraz jeszcze caly czas poluje na parking przed domem i jakos mi sie nie chce udac... Ide sobie poplakac.
P. S.: Nie gniewajcie sie prosze, ze Waszych wateczkow juz teraz nie bede odwiedzac. Nic mi do glowy nie przychodzi a doczytac po prostu nie mam czasu. Jutro ostatni dzien na sieci.