Witam ponownie! Przepraszam za nieobecność, ale zdaje się tej zimy problemy z łączem internetowym to tutejsza specjalność. Chociaż w tym względzie podejrzewam też mojego TŻ, który ostatnio przeinstalowywał komputery. Ale do rzeczy…
Nie będę już drobiazgowo rozpisywać się na temat aklimatyzacji kiciów u mnie, która przebiegła i przebiega w dalszym ciągu baaardzooo pomyślnie.
Leoncjo nadal nazywany jest przeze mnie Leonem Zawodowcem, chociaż już nie chowa się w kryjówkach. Jedynie przy odwiedzinach „obcych” kota „nie ma w domu”, bo siedzi w swojej ulubionej dziupli za biurkiem. Do domowników radośnie podbiega, podzwaniając przy tym dzwoneczkiem, jaki przyozdabia obróżkę, którą dostał w prezencie od mojej siostry lub – gdy jest zaspanym kanapowcem - leniwie dźwiga łepek do miziaków. Nadal specjalizuje się w wyszukiwaniu specjalnych miejsc, które należy odwiedzić, ale robi to już z wrodzonej ciekawości. Poza tym Leoś to zazdrośnik.

Z racji tego, ze w jego obecności wiele uwagi poświęcam Mili, która wymaga karmienia, chłoptaś uwielbia wtranżolić się wtedy na siłę na kolana i koniecznie musi dostać chociaż odrobinkę tego, co podaję do jedzenia dziewczynie. Gdy do weta zabierałam tylko Milę, po naszym powrocie Leoś sadowił się w transporterku, w którym Milusia podróżowała i tam zasypiał. Kić uwielbia też zabawy myszką, a już najlepiej, kiedy jest ona na sznurku. Ma jedną wadę - nie potrafi w zabawie chować pazurków.

Ostatnio też jeszcze bardziej wyprzystojniał, bo zaczyna mu już trochę połyskiwać sierść i zanikł mu łupież. Jeżeli chodzi o leczenie – to mieliśmy wczoraj i dziś przerwę w wizytach u weta, bo do tej pory od przyjazdu kiciów, jeździliśmy codziennie (Leoś miał tylko „wolne” w dwa dni świąt) i szczerze powiedziawszy i ja i kociaste mieliśmy już dosyć, zwłaszcza, że nie mamy obecnie osobistego transportu i podróże komunikacją miejską w dni świąteczne z naszego „zadupia” łatwo sobie wyobrazić…
No więc Leoś do tej pory dostawał: enrobioflox (miał mieć po ½ tabl.ale okazało się, ze kocurek wyspecjalizował się w wykrywaniu tego leku we wszystkim, w czym choćby najmniejszy kawałek lekarstwa próbowałam ukryć, podanie „siłowe” zakończyło się zmasakrowaniem mojej dłoni, a rozpuszczenie w wodzie i podawanie strzykawką do pyszczka poskutkowało wytworzeniem w pysiu piany z zawartością leku i plucie tym spienionym specyfikiem po wszystkich kątach.

Ostatecznie lek podawałam mu w postaci podskórnych iniekcji – dzisiaj był ostatni zastrzyk - i Leon, kiedy widzi mnie ze strzykawką patrzy z oburzeniem, chcąc przekazać, że się nad nim znęcam);
tolfedine (2 tabl.1 raz dziennie – z nimi udawało się go oszukać w jedzeniu) oraz
gentamicin – krople do oczu, które lądowały także na mnie. Jutro jedziemy na kontrolę z Leosiem, kiciuś ładnie je, ale niepokoi mnie jego smocze pragnienie – Leoś bardzo dużo pije (mam nadzieję, że nie będzie to cukrzyca lub nerki – ale badanie w tym kierunku będzie trzeba raczej wykonać), no i dwa razy w jego kupce zauważyłam śladowe ilości krwi, więc zabierzemy także kupkę do badania. Zdecydowanie lepiej już oddycha, ale jest jeszcze zasmarkany i od czasu do czasu nieładnie kaszle (tak chrypiąco). Dużo wygrzewa się na hamaczku przy grzejniku i nie lubi otwartego okna, widoku podwórka i generalnie chłodu.
Poza tym ostatnio jest obiektem zainteresowania ze strony poszukiwaczy zagubionych czarnych kocurków. Miałam dwa telefony od osób, które podejrzewają, ze to może być ich kiciuś. Nie bójcie się jednak, że zamierzam oddać go pierwszej z brzegu osobie, która stwierdzi, ze to jej zwierzak. Leon jest teraz mój!

Jestem jednak otwarta na wizyty Państwa poszukujących u siebie (zwłaszcza, że sama szukam swojego Pumy i oczekiwałabym podobnej postawy) i „wizję lokalną” na miejscu, mogłabym się przyjrzeć postawie osób zgłaszających się po kota, no i sądzę że przede wszystkim sam Leoś „powiedziałby”, czy jest tym poszukiwanym kotem. Będziemy też robić Leoncjowi rtg, które ma pomóc pewnemu Panu w ewentualnej identyfikacji kotka, a dokładnie ma stwierdzić, czy Leoś ma pręt w łapie.
Co do Milusi to jest lepiej i jednocześnie nie jest. 
Przedwczoraj dziewczyna oficjalnie zakończyła leczenie – tzn. weterynarze uznali, ze nie ma potrzeby dalszego podawania farmaceutyków. Kicia leczona była w kierunku zapalenia trzustki i jelit (które ponoć wyniknęło z tego, ze kot nie jadł) oraz nadżerek na języku. Obecnie Milusia ma zaleczone nadżerki, nie ma biegunki i nie wymiotuje, jest zdecydowanie żywsza, robi ładne kupki, bardzo interesuje się podwórkiem i uwielbia wyglądać przez okno, zwłaszcza otwarte (na co przy moim nadzorze jej pozwalam, ale muszę jej mocno pilnować, bo chce tym oknem skakać). Postanowiłam kupić szelki i wezmę ją po prostu na spacer, bo chyba tego potrzebuje.
To co mnie i wetów martwi to to, ze Mila nadal samodzielnie nie je. Podaję jej strzykawką specjalny pasztet z diety weterynaryjnej (Recovery- wysokoenergetyczny pokarm firmy Royal Canin), zmiksowane na papkę mięsko i gerberki z cielęciną lub królikiem. Najdziwniejsze jest to, że kicia podbiega na szelest otwieranej saszetki z jedzeniem, podchodzi do miski i próbuje jeść, ale mokre jedzenie potrafi tylko lizać, natomiast suchy pokarm bierze do pyszczka, rozgryza na drobne kawałeczki i niestety wszystko z tego pyszczka wypada. Po prostu nie umie jakby przepchnąć pokarmu dalej (no a przy podawaniu strzykawką odruch połykania ma prawidłowy) Jak ja jej dam nie zmiksowane jedzenie, choćby kawałeczek do pysia, to tez jej wypada. Strasznie mi jej żal, bo widać, ze kicia chce jeść, tylko jakby nie potrafi. Trzech wetów oglądało jej pyszczek i nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości, nie wiedzą, dlaczego z tym jedzeniem tak jest?

Podejrzewają, ze to może być psychiczny odruch – tzn. że kicia zapamiętała, ze miała nadżerki i przy jedzeniu ją wtedy bolało, no i jak o tym zapomni, to zacznie jeść; lub opcja druga, ze problem tkwi głębiej w gardle. Przy tym drugim założeniu konieczna jest narkoza i dokładne, głębokie oględziny gardła. Póki co jednak uważają, że kicia jest jeszcze zbyt osłabiona po tyle co przebytym leczeniu i narkoza wiąże się z ryzykiem. Dlatego przez dwa tygodnie dajemy Mili czas na nabranie sił i po tym czasie dopiero poddamy ją narkozie i badaniu (jeżeli oczywiście w między czasie nie zacznie samodzielnie jeść). Może któraś z Was zetknęła się z podobnym przypadkiem i może podpowiedzieć w jakim kierunku działać?
Leki, jakie Mila dostawała to:
enrobioflox, cerenia, metacam, catosal, płyn Ringera, wit. z grupy B, no-spę (nie wiem, czy nie przekręciłam którejś nazwy. Wyniki jej badań oraz wpisy do książeczki mam zeskanowane - od razu uprzedzam, ze na jednej z pieczątek wetek jest nazwa miejscowości Katowice, ale to ta sama lecznica, tylko wetka w katowicach mieszka- ale skanów nie umiałam wrzucić do wątku, dlatego przesyłam to na pw do Catnaperki , bo mam jej prywatnego maila i
dziewczyny z góry dziękuję, jeśli te skany będziecie umiały tu na wątek wrzucić, ja jednak technicznie jestem do niczego). Te leki dostawała w zastrzykach i wzmacniające w postaci kroplówki. Codziennie od przyjazdu kotków aż do przedwczoraj jeździłyśmy do lecznicy. Kroplówki dożylne miała przerwane w drugi dzień świąt, bo już strasznie jej się wenflony zatykały i robiły zrosty na żyłach . Raz nawet prawie nas zamknęli w lecznicy, bo pokój do kroplówek to takie oddzielne pomieszczenie no a myśmy siedziały tak na tych kroplówkach po kilka godzin – w tym dniu weszłyśmy o 18 a wyszły o 22-i weci o nas zapomnieli, bo wydawało im się że już nas odłączyli i że pojechałyśmy do domu. Żartowałam nawet, ze w sumie możemy tam spać i od razu z rana „wejść bez kolejki”. Strasznie bidulka odżyła jak jej te igły z łapek pousuwali. „Schabowego” dostawała potem podskórnie.
Jeżeli chodzi o wyniki Mili, to biochemię generalnie miała w porzo (dokładnie jest też w skanie), natomiast podwyższona była amylaza i leukocyty, mocznik na wysokim poziomie, ale w normie. Badania powtórzymy znowu na kontroli za dwa tygodnie.
Mam jeszcze do Was (Forumowiczki i Forumowicze) prośbę nie związaną z Milą i Leoncjem. Weterynarka poprosiła mnie o pomoc w znalezieniu domu dla bezdomnej, schorowanej kici. Kotkę przyniosła do lecznicy karmicielka. Kicia ma zaawansowany KK, jest skrajnie wychudzona i nie ma ani jednego zęba, więc potencjalni opiekunowie musieliby być przygotowani na karmienie jej papkami lub nawet za pomocą strzykawki. Osobiście jej nie widziałam i nie zapytałam nawet o umaszczenie, wiem tylko że ma ok. 6 lat i jest bardzo przymilna. Jak jutro pojadę z Leoncjem do lecznicy to poproszę o jej fotki. Planuję założyć jej osobny wątek, ale póki co, rozpuśćcie już wici. Weterynarz prosiła też o ewentualny kontakt do jakiejś fundacji lub przytuliska, gdzie kotką mogliby się zająć, bo ta karmicielka wedle weterynarki raczej nie podoła. Ponoć wetka dzwoniła w jej sprawie do jakiejś krakowskiej organizacji, ale tam mieli przepełnienie. Wg info wetki, kotka obecnie przebywa w piwnicy u karmicielki, no i jest leczona.
Wracając do Mili i Leosia, jutro planuję sesję zdjęciową z ich udziałem, więc wkrótce będzie coś do obejrzenia!