Decyzja o drugim kocie zapadła! Mała czarna dymna koteczka Lucy (niegdyś Filutka) – od dwóch tygodni przekonuje nas, że to był świetny pomysł!!! Co prawda nie miała większych trudności… Już od pierwszego dnia kochaliśmy ją na zabój.
Z „Beżakiem” idzie oporniej. Timon ma już osiem lat i do tej pory był jedynakiem. Nie trudno się domyślić, że na widok małego czarnego „potwora” w zachwyt nie popadł. Gorzej – przeżył tragedię – uciekał pod łóżko i płakał jak dziecko, łącznie z tym, że autentyczne łzy płynęły mu po policzkach (okazuje się, że koty płaczą tak samo jak ludzie). W desperacji – pierwszy raz w życiu (!!!) – nasyczał na swoją Pańcię. Wyciągałam go spod łóżka, tuliłam i płakałam razem z nim. Przekonywałam go, że jest „naj”, stosowałam wszystkie zasady, żeby nie poczuł się odtrącony, dawałam mu najlepsiejsze kąski…
Pewnie i tak nic bym nie zdziałała, gdyby Lucy nie wzięła spraw w swoje łapki. Pierwszy kontakt fizyczny: leżymy z Łukaszem na łóżku, dopieszczamy Timona, Lucy czai się za mną i powooolutku, ale konsekwentnie czołga w kierunku beżowej łapki, jeszcze 30 cm, 20, 10, 5, czarna łapka dotyka beżowej! „Polubisz mnie?” Timon jeszcze się waha, ale już nie ucieka i nie syczy.
Kolejny przełom: Timek śpi rozciągnięty na łóżku, Lucy podchodzi i bezceremonialnie udeptuje sobie ciepłe posłanko na beżowym futerku. Bęc – koty leżą przytulone. Timon podnosi głowę i obrzuca „małe-czarne” spojrzeniem pełnym dezaprobaty. „No trudno… skoro tak już musi być, to przynajmniej się wyśpię.”
Maryla ostrzegała: „Jeszcze Ci łezki do oczu napłyną, jak będą razem spać.” Napłynęły.
To jeszcze nie jest miłość. Przynajmniej nie ze strony „Beżaka”. Ale „Czarnula” jest nieugięta. Kiedy Timon przesiada się z kanapy na fotel, lub z fotela na drugi fotel, w celu wylegiwania się solo, opuszczona Lucy odczekuje chwilkę, zanim Timek nie wymości się na nowym miejscu, po czym wstaje i przenosi się na beżowe. I tak pół dnia (bo drugie pół dnia Lucy spędza na zielonym, tzn. – o zgrozo – na paprotce, a noc na mnie).
Przed chwilką była na moich kolanach. Ale tylko sekundkę, bo Timon leży pod łóżkiem i ktoś musi go przytulić. Teraz go przytula. Rano wylizała mu futerko za uchem.
Timon jakoś wypiękniał – w końcu teraz dbają już o niego dwie kobiety. Lucy natomiast dostaje dodatkową porcję pasty na kłaczki, bo zjada mnóstwo długich timonowych włosów.
I tak sobie żyjemy: Aleksandra, Łukasz, Timon i Lucy. Całkiem nam się dobrze żyje!
P.S.
Lucy jest jednym z kociąt uratowanych przez Marylę. W „szpitaliku” Maryli czekają na ciepłe domy jej dwaj bracia. Po dwutygodniowych testach gorąco i z pełną odpowiedzialnością polecam ten materiał genetyczny!!!!!!
Alex