» Sob gru 11, 2010 23:26
Re: Cynamon - biały acz lekko przyprawiony;-) DT/DS PILNE!!
Przepraszam, ze napisałam to zdanie o zakochaniu - to miało być takie lekkie, żartobliwe (ikonki?) zdanie, a wzbudziło tyle emocji. chciałam pomóc, a wyszło tak jak zawsze ...(żart)
To co myślę, na temat dzwoniących, zostawiam dla siebie. Nigdy jednak nie zakładam, że ktoś, kto dzwoni ma złe zamiary.
Może mi nie odpowiadać, moje i jego prawo.
Jeżeli jednak widzę dobrą wolę, staram się ufać. I wierzę w zakochania. Wierzę też, ze ktoś kto nie miał do czynienia z padaczką, poczuł się bezradny i nie dał rady.
7 lat temu pojechałam po Jasia do Warszawy pociągiem i miałam ze sobą jakąś skleconą naprędce paczkę - nie transporter. Mój TZ pukał się w głowę, dzieci również.
Na wizycie u dziewczyny z miau czułam się jak na przesłuchaniu.
Jaś był schorowanym półrocznym kociakiem z wyłysiałymi oczami, ale wtedy był zaleczony.
Nie usłyszałam połowy tego co powinnam o nim wiedzieć, ale mniejsza z tym.
Dziewczyna po jakimś czasie chyba mi zaufała. Pożyczyłam szelki, smyczkę, żeby w razie czego miec dodatkowe zabezpieczenie. i w środku zimy ruszyłam z Jasiem do domu.
Byłam z nią w kontakcie, pomagała, kiedy Jaś zaczął robić po kątach i kiedy bałam się, ze coś nie tak robię. Jakoś wspólnie dałyśmy radę, ale od niej wymagało to cierpliwości, a ode mnie dosyć dużego wysiłku.
Potem Jaś zaczął chorować i kiedy jeździłam do wetów, dowiedziałam się, że Jaś nigdy nie był zdrowy i że leczenie potrwa i że będą koszty i że kot zawsze będzie słaby.
Dodatkowo mój rezydent, zupełnie nie chciał go zaakceptować.
Miałam różne myśli i momentami miałam żal, że nie usłyszałam od dziewczyny, że Jaś jest chory i pewnie będzie chorował dalej, ze czeka mnie duży wydatek, wizyty u weta, nerwy. Potem jednak doszłam do wniosku, że dzięki temu, że go wzięłam mógł dojść do siebie i że w sumie dobrze się stało.
Kocham Jasia od pierwszego wejrzenia, zobaczyłam go tu, na forum na małym zdjęciu - małego, smutnego burasia z grzywką.
A że po drodze nie było ani mi, ani jej łatwo??
Nie było, ale starałyśmy się sobie ufać i wierzyć, ze pomimo błędów, robimy to co możemy, żeby tego kota uratować. Ona nie obrażała się i nie rzucała słuchawki, aja słuchałam tego co mi radzi. Wszystko dobrze się skończyło.
Być może dlatego mam inne podejście do tych, którzy popełniają błędy i wiedzą zbyt mało, nie rozumieją potrzeby sterylizacji, czy zabezpieczania okien.
Anda i koty 