To stało się tak szybko, gdy przeglądam wcześniejsze posty zauważam, że choroba zaczęła postępować już na jesieni, lecz była ukryta.
Doktor stwierdził, że Hrabuś i tak nie pożyłby długo - może kilka dni i byłyby to dni wypełnione cierpieniem. Miał gigantycznego guza w jamie brzusznej, z pewnością przerzuty do rdzenia kręgowego, stąd paraliż i zanik mięśni.
Jedyne, co można było dla niego zrobić, to odżywiać kroplówkami i podawać silne środki przeciwbólowe, dopóki paraliż nie objąłby mięśni oddechowych, lub nie doszło do krwotoku - ale czy byłoby to życie?
Pożegnałyśmy go z P. Danusią i moim synem, który bardzo przejmował się losem Dziadka i pomagał w opiece nad nim. Lekarze też byli poruszeni jego stanem i tym, że choroba w tak krótkim czasie poczyniła tak przerażające postępy

Pożegnały go też koty - Malwinka nie odstępowała go dziś na krok.
A Benio długo mnie pocieszał...
Dla nas wszystkich - zwierząt i ludzi - był kimś ważnym.
Osiedle po jego odejściu nie będzie już takie jak dawniej.