Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

Kocie pogawędki

Moderator: Estraven

Post » Czw gru 02, 2010 21:40 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

Właśnie na to liczę, że mu to coś może na lepsze w głowie poprzestawia!;)
Tylko sama się stresuję na myśl o tym całym cyrku z "wycieczką do weta"...
Pomagając jednemu stworzeniu świata nie zmienisz, ale sprawisz, że cały świat tego stworzenia się zmieni.

agatuchna

 
Posty: 14
Od: Pt gru 11, 2009 14:01
Lokalizacja: Toruń/Trójmiasto

Post » Czw gru 02, 2010 21:42 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

Magilaina pisze:Wiesz co,
moja Dyzia, jak ją znalazłam, to strasznie bała się ludzi. Spowodowane to było najprawdopodobniej tym, ze ktoś ją kopnął (miała mega ropnia na pyszczku spowodowanego urazem mechanicznym). Była kompletnie nieufna. Normalna panika. Nawet jak spała, to tak czujnie, że mój ruch ręki powodował zerwanie się na cztery łapy i ewakuację. Przyjęłam taktykę nie robienia nic na siłę. Nie chciała, żebym ją dotykała - to nie dotykałam Bałąm się, że odczyta to jako atak. Robiłam tylko to, co wychodziło z jej inicjatywy i za jej zgodą. Była fajna, bawiła się, czasem spała w łózku, ale tylko w nogach i w miejscu dogodnym do natychmiastowej ewakuacji. Zanim odpuściłam wszelkie próby dotyku, wzięcia na ręce kończyły się drapaniem i agresją właśnie. Ale to było ze strachu. Odpuściłam. Z rok czekałam, żeby przekonać się co to znaczy koci traktorek, 2 lata mineły zanim zasnęła mi na kolanach, po 3 latach zaczęła się do mnie przytulać i pozwalac na branie na ręce (ale bez przesady też ;)). A niedawno, jakieś pół roku temu, pierwszy raz zobaczyłam co to znaczy ugniatanie. Po prostu zaakceptowałam fakt, że nie jest mega przytulaśnym kotem z powodu złych doświadczeń i dałam jej na zaufanie tyle czasu ile potrzebowała. Zaaowocowało.
Nigdy nie wiadomo jakie taki kotek ma doświadczenia. Trzeba go zostawić w spokoju, kochać i dac czas na zaufanie. Tak wynika przynajmniej z moich doświadczeń.

P.S. Po dwóch latach zaczęła wychodzić zza kanapy, gdy ktoś mnie odwiedzał. Wcześniej potrafiła siedzieć w skryjówie nawet 6 godzin. Az intruzi poszli. A teraz, po 4 latach, ociera się nawet moim znajomym o nogi. Ale tylko takim, których juz kojarzy. Dotknąc sie im nie da nawet palcem :)


Mam takie samo doświadczenie z jednym z kotów. Spokój i czas, to była najlepsza metoda. A sterylka nic nie zmieniła.

Napisz jeszcze, czy Gustaw ma kocie towarzystwo ?
Jak rozumiem, kot mieszka u siostry - czy tam zachowuje się tak samo? I jak często ma z tobą kontakt?
Obrazek
Obrazek

kamari

 
Posty: 13152
Od: Pt lip 04, 2008 6:20
Lokalizacja: Siedlce

Post » Czw gru 02, 2010 21:45 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

A to widzisz nie reguła!-kot mojej Mamy był agresywny,po sterylce stał się łagodnym miziakiem,oczywiście nie z dnia na dzień,ale dośc szybko!
ObrazekObrazekObrazek
Tylko przyjaciele słyszą Twój krzyk , gdy milczysz i widzą łzy, gdy się śmiejesz
"Boże , chroń mnie od fałszywych przyjaciół -z wrogami sobie poradzę"

kropkaXL

Avatar użytkownika
 
Posty: 35418
Od: Wto sie 12, 2008 14:18

Post » Czw gru 02, 2010 21:50 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

Jeżeli sterylka pomogła, to musiała być kwestia hormonów :D U mojego to ewidentnie trauma po wcześniejszych przeżyciach :( Dużo czynników może niestety wywoływać takie zachowania. Zupełnie jak u ludzi :mrgreen:
Obrazek
Obrazek

kamari

 
Posty: 13152
Od: Pt lip 04, 2008 6:20
Lokalizacja: Siedlce

Post » Czw gru 02, 2010 22:13 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

No dokładnie, jak nie zna się przeszłości - można tylko domniemywać. U mojej Dyzi sterylka trochę ją jednak ułagodziła, musze przyznac. Ale zaufanie jednak przyszło z czasem. I jak pisałam - dłuuuugo to trwało. Natomiast nagrody mam każdego dnia i cieszą. Czasem to ją z kolan zegnac nie mogę i wtedy nie chce mi sie wierzyć w to, że była takim zastraszonym kotem.
Jak byłam mała to mielismy psa, który został znaleziony w piwnicy. Ktoś tam szczeniaka zamknął w celu pozbycia się. I o ile trauma długo mijała i w końcu sunia stała sie pupilkiem rodziny, to jednak nigdy. NIGDY, przez 16 lat życia nie przeszła środkiem korytarza, koło piwnicy, tylko zawsze szła na dwór pod samą ścianą.
Urazy psychiczne wymagają pracy. Ale opłacają sie, bo nagroda jest bezcenna. Pewnie, że krople, Feliway itd pomagaja, ale nie załatwią sprawy. U mnie Feliway pomógł po przeprowadzce, stresującej. Uspokoił Dyźkę i pozwolił poczuć się szybciej jak w domu.
A co do wizyt u weta. Jak poszłam na sterylke to myslałam, że to uwsteczni całą moją pracę. Gdy Dyźka ściągnęła sobie kaftanik i szarpała szwy, poleciałam na kontrolę i ..... był to pierwsy w historii Pani wet przypadek, gdy trzeba było do zakładania kaftanika kota otłumanić narokozą... Podrapała, pogryzła cztery osoby próbujące ja utrzymac. I skończyło się na zastrzyku, dla jej dobra. Ale muszę przyznac (o dziwo), że te przeżycia jakoś nei wpłyneły na nią szczególnie. Byłyśmy w tym samym punkcie oswajania co wczesniej. Więc bez obaw raczej :)
Powodzenia i cierpliwości :)

Magilaina

 
Posty: 301
Od: Pon paź 16, 2006 10:41
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw gru 02, 2010 22:35 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

kamari pisze:
Magilaina pisze:Wiesz co,
moja Dyzia, jak ją znalazłam, to strasznie bała się ludzi. Spowodowane to było najprawdopodobniej tym, ze ktoś ją kopnął (miała mega ropnia na pyszczku spowodowanego urazem mechanicznym). Była kompletnie nieufna. Normalna panika. Nawet jak spała, to tak czujnie, że mój ruch ręki powodował zerwanie się na cztery łapy i ewakuację. Przyjęłam taktykę nie robienia nic na siłę. Nie chciała, żebym ją dotykała - to nie dotykałam Bałąm się, że odczyta to jako atak. Robiłam tylko to, co wychodziło z jej inicjatywy i za jej zgodą. Była fajna, bawiła się, czasem spała w łózku, ale tylko w nogach i w miejscu dogodnym do natychmiastowej ewakuacji. Zanim odpuściłam wszelkie próby dotyku, wzięcia na ręce kończyły się drapaniem i agresją właśnie. Ale to było ze strachu. Odpuściłam. Z rok czekałam, żeby przekonać się co to znaczy koci traktorek, 2 lata mineły zanim zasnęła mi na kolanach, po 3 latach zaczęła się do mnie przytulać i pozwalac na branie na ręce (ale bez przesady też ;)). A niedawno, jakieś pół roku temu, pierwszy raz zobaczyłam co to znaczy ugniatanie. Po prostu zaakceptowałam fakt, że nie jest mega przytulaśnym kotem z powodu złych doświadczeń i dałam jej na zaufanie tyle czasu ile potrzebowała. Zaaowocowało.
Nigdy nie wiadomo jakie taki kotek ma doświadczenia. Trzeba go zostawić w spokoju, kochać i dac czas na zaufanie. Tak wynika przynajmniej z moich doświadczeń.

P.S. Po dwóch latach zaczęła wychodzić zza kanapy, gdy ktoś mnie odwiedzał. Wcześniej potrafiła siedzieć w skryjówie nawet 6 godzin. Az intruzi poszli. A teraz, po 4 latach, ociera się nawet moim znajomym o nogi. Ale tylko takim, których juz kojarzy. Dotknąc sie im nie da nawet palcem :)


Mam takie samo doświadczenie z jednym z kotów. Spokój i czas, to była najlepsza metoda. A sterylka nic nie zmieniła.

Napisz jeszcze, czy Gustaw ma kocie towarzystwo ?
Jak rozumiem, kot mieszka u siostry - czy tam zachowuje się tak samo? I jak często ma z tobą kontakt?


Tak, Gustaw mieszka u siostry w Sopocie (ze względu na moje liczne wyjazdy w pewnym momencie wszystkie maluchy pojechały ze mną i już tam zostały), w tej chwili od ok. półtora m-ca nie ma już innych kotów, jest sam - i mamy delikatne wrażenie, że wyszło mu to na dobre. Jak było rodzeństwo to tylko ono go interesowało, a teraz szuka innych rozrywek, więc i kontaktu z człowiekiem w postaci zabawy. Ja go widuję co tydzień, dwa. W stosunku do mojej siostry jest bardziej otwarty, potem ja, a potem już nikt....
Co do wizyt u weta to jak jest już w kontenerku to siedzi jak trusia ze stresu i w gabinecie nawet się nie ruszy ze strachu... ale ma wtedy takiego stracha w oczach, że aż się przykro robi... Problemem jest zapakowanie go do kontenerka (budowanie zasieków i sprytne podejcie, żeby go złapać i przy tym samemu nie ucierpieć - on się zachowuje jak dzikie zwierzę przy próbie dotyku) Jak był młodszy, było trochę łatwiej, a teraz jest mi coraz trudniej, a i on mocniej atakuje i jest sprytniejszy, a jestem naprawdę nieźle obyta z wszelkimi kocimi wybrykami, a z Gustawem... brak słów....
Pomagając jednemu stworzeniu świata nie zmienisz, ale sprawisz, że cały świat tego stworzenia się zmieni.

agatuchna

 
Posty: 14
Od: Pt gru 11, 2009 14:01
Lokalizacja: Toruń/Trójmiasto

Post » Czw gru 02, 2010 22:47 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

To juz jako ciekawostke opowiem. Dyzia tez u weta jest ok, bo przerazona. Jak idzie na szczepienie np to ok, ale przy tej sterylce, jak ja wszystko bolało to chciała zabić nas wszystkich tam. Ale...ta ciekawostka:

mówisz o zasiekach. Ja zamieniam się w w Chucka Norrisa jak mam złapac Dyźkę w transporter. A ta ciekawostka to taka, że...Dyzia ma teraz 4 lata, ale jak ją znalazłam miała około 4 tygodni. I wtedy nosiłam ją do weterynarza w takim koszyku piknikowym. Dyzia dorosła, kupiłam transporter, a koszyk trafił zapomniany do szafy. Do czasu gdy.....jesieni tej (4 lata mineły!!!) wybrałam sie na grzyby i wziełam ten koszyk ze sobą. Wróciłam po grzybach, a kota nie ma. Szukam jej wszedzie. Nie ma. W końcu odnalazłam ja w formie rozpłaszczeńca posadzkowego po naroznikiem. Siedziała tam 5 godzin, a ja zachodziłam w głowe co jest. Wiedziałam, ze koty chore często się chowaja i już zaczęłam panikowac i planowac weta. Nawet się poryczałam, że znowu coś. No, ale..w tzw miedzyczasie wyszorowałąm koszyk i schowałam do szafy. Kot nagle cudownie wylazł i odzył. I wtedy skojarzyłaaam....Ona pamietała ten koszyk sprzed 4 lat!!! Że miała te zabiegi nieprzyjemne z czyszczeniem ropnia i w tym koszyku ja tam nosiłam...Tyle lat i taka pamięc. Niesamowite. Ale to tez jest znak jakie wrażliwe i pamietliwe sa zwierzeta.

Magilaina

 
Posty: 301
Od: Pon paź 16, 2006 10:41
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto gru 07, 2010 17:20 Re: Już tracę nadzieję... agresywny kocurek

hehe:) świetna historia!

Dziś dostałam wiadomość od siostry, że Gustaw dał się jej delikatnie pogłaskać... Mam nadzieję, że nie był to przypadek i był w pełni tego świadomy i będzie już tylko lepiej!!!! Jezuuu!!! - pierwsze głaskanie w wieku ok. 7 m-cy! Ciekawe czy to karma robi swoje, czy to cierpliwośc mojej siostry:)???
Także jeszcze chwilę poczekam z Bachem...
Pomagając jednemu stworzeniu świata nie zmienisz, ale sprawisz, że cały świat tego stworzenia się zmieni.

agatuchna

 
Posty: 14
Od: Pt gru 11, 2009 14:01
Lokalizacja: Toruń/Trójmiasto

[poprzednia]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google Adsense [Bot], Patrykpoz i 64 gości