Dziś jeszcze bez zdjęć i kołomyjowato, bo mi jakoś tak dziwnie...
Mama zadzwoniła dziś do mnie, gdy byłam na zakupach. Nie odebrałam, bo zapomniałam wziąć ze sobą telefon. Gdy wróciliśmy do domu zadzwoniłam....
„No, co tam? Internowali Was?”

żarcik

Gdy rozmawiałyśmy kontrolerzy lotów już cudownie ozdrowieli.
Media... słynny kryzys...
Tato zaczął prewencyjnie „bo wiesz, w razie czego to masz dostęp do naszego konta... i jakieś obligacje jeszcze masz”... kochany...
„Tato, ja lada moment dostanę wypłatę,...”...
Mamo, Tato, nie martwcie się, wyłączcie to pudło i idźcie na spacer po sniegu. Jak będzie mi źle to Wam powiem...
Smutno mi trochę, bo wiem, jakie są media, co pokazują, i z czym moim rodzicom kojarzy się „stan wyjątkowy”.
„Stan wyjątkowy”, który przegapiłam stojąc przy garach...
Ale szkoda mi rodziców, bo się martwią...
Koniec marudzenia.
Tosia.Wzięcie kota ze schroniska to miała być jedna z pierwszych rzeczy, którą mieliśmy zrobić po moim przyjeździe do Hiszpanii.
Plan był taki, że to kot ma nas wybrać. Nie było określonego koloru, płci, ten, który będzie nas chciał, tego weźmiemy.
I dzień przed moją wyprawa do schroniska zadzwonił przyjaciel TŻta z wiadomością, że na działkę do jego kuzyna przyszła kotka – mieszanka z kotem syjamskim. I może byśmy ją chcieli.
A ja, po paru piwkach, oświadczyłam, że pewnie. A jakże, weźmiemy kota z ogródka kuzyna, a co tam. TŻ nie powiedział nic...
A potem przetrzeźwiałam...
Przecież ja „obiecałam” jakiemuś kotu ze schroniska, że będzie miał dom. TŻ nie powiedział nic, ale dokładnie to samo myślał...
Nie spałam pół nocy, a łzy ciurkiem leciały.
O schroniskach tutejszych nie miałam pojęcia, wiedziałam, że istnieje jedno, miejskie. Zadzwoniłam i dowiedziałam się, że koty, owszem, są, ale „małych nie ma”.
Koty w schronisku były cztery (wszystkie cztery w jednej klatce). Ale nie myślcie, że to z uwagi na niski stopień bezdomności – po prostu do bardzo niedawna było to schronisko wyłącznie dla psów (teraz na stronie widzę, że kotów mają sporo). Zbliżyłam się do klatki, do prętów podbiegła czarna koteczka z dzwonkiem na szyi. Kochana, ufna. Zapakowałam do transporterka, podpisałam papiery i do domu.
Nie wpuścili nas do autobusu.
Nie kumam do dziś. Z kotem w transporterku nie wpuszczą, a chorego na wietrzną ospę to już tak? Może ja czegoś nie wiem, ale czy człowiek jest się czymś w stanie zarazić od kota droga kropelkową? Może o alergię chodziło...
No nic, piechotką. A Tosiunia tylko wyglądała przez kratkę transporterka... kochana...
Z płaczem zadzwoniłam do TŻta.... „bo ja już przyniosłam tego kotka, to zadzwoń do X że już nie przyjdziemy (kotka z działki szczęśliwie okazała się zgubiona i właściciel się po nią zgłosił)
Po pół godzinie pobytu w domu już leżałyśmy na sofie – ja rozwiązywałam sudoku, a Tosia w moich nogach. Obróżkę zdjęłam i wyrzuciłam,
Z Tosią większych problemów nie było, na początku jedynie biegunka, wyleczona antybiotykami, Tosia kochała ludzi od zawsze, była bardzo ufna i nigdy nas nie zaatakowała, nie ugryzła w złej wierze.
Myślę, że była kotkiem wychodzącym, przez tę obróżkę z dzwoneczkiem na szyi. Jej zaufanie do ludzi pokazuje, że była raczej dobrze traktowana. Byc może błędem właścicieli było wypuszczanie niewysterylizowanej kotki..
Uj, sterylka. Jasne, ja nigdy nie miałam kotki. Rodzice mieli kocura, ale on nie tarzał się po podłodze i nie tuptał. Biedna Tośka, ależ mi jej było szkoda, to tarzanie się z miną potępieńca a i przy tym miauczała pół nocy, że spać się nie dało.
Przy okazji lekki szok. Sterylka kotki w moim rodzinnym mieście w Polsce kosztowało 80 PLN. Tu wybuliliśmy 200 Euro, co nawet przy tutejszych zarobkach nie jest małą kwotą (biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza porównałabym to do jakichś 400 złotych).
Niepełnosprawna – posterylkowa Tosia... no cóż, przyznam się, na kilka dni przeniosłam się spać z nią na sofę

Z biedną, otumanioną lekami, wyrywającą się gwałtownymi i nieprzemyślanymi konwulsjami, śmierdzącą moczem i medykamentami Tosią...
Zaraz zresztą już było po wszystkim. Szwy zdjęta, koniec wycia do księżyca, kochana Tosia stała się jeszcze bardziej kochająca (upierdliwa?

) niż dotychczas...
"Miętka" jest Tosiunia, milutka i błyszcząca. Wetka się zawsze zachwyca

Szkoda, że tej miękkości nie da się oddać przez internet.