bezstresowego jak bezstresowego - wokalnego przeraźliwie, i ruchliwego jak każde kocię. biorąc pod uwagę remonty na trasie warszawa-gdańsk i fakt, że w intercity mogą wg regulaminu wyprosić kota z przedziału (!)... 12h w kontenerku to coś, czego mu naprawdę nie życzę. a że Karmel nigdy nie zostaje sam praktycznie, albo my albo współlokatorzy jesteśmy non-stop. rezultat taki, że nie umie być sam i jojczy przeraźliwie. wniosek - po prostu nie mam serca zostawić go na kilka dni  
 uratowałabyś mi sumienie, jakbyś go przechowała przez święta, seriously. jeśli sama mam problem z 12h w pociągu, to co dopiero 7miesięczny głuptas  

  samochód to jednak co innego, cholera. może zrobię prawko przed kolejnymi świętami, żeby nie było tego problemu za rok, jak się rodzinka o nas upomni - w gwiazdkę jednak nie wypada przecież odmówić  
 książeczka zdrowia - ja wierzę, że był wetowany, wierzę przecież  

  ale jednak przydałaby się, już jedną wizytę u weta zaliczyliśmy bez.
z ciekawostek - prawdopodobnie Karmelotek (albo coś na kociarni, ale nie byłam tam jakoś 3 tygodnie po adopcji kociaka, bo były różne przeciwności) zaraził i mnie i Tomasza klasycznymi, textbookowymi parchami  

  ktoś jeszcze miał tego typu historie? my już się wyleczyliśmy, ale co się nalatałam i nadenerwowałam, to moje...
EDIT: dopisek od Tomasza: 
żeby tylko nie było, że my Karmelotka chcemy oddać  
  w życiu!!!